4 maja 2008

PWC (Paralotniowy Puchar Świata), task 1

Z Mistrzostw Polski, ja, Bubuś, Mali, Łosoś, Klaudyna i Roberto pojechaliśmy na Puchar Świata w Apeniny do Poggio Bustone koło Rieti (to takie włoskie Leszno - słynne lotnisko sportowe). Dziś graliśmy pierwszy task. Niestety tylko Paweł (na obrazku - nad metą) doleciał do mety. Mnie zabrakło 100 m, Maliemu 500 m, Łosoś padł przy ostatnim punkcie zwrotnym, Roberto wcześniej, Ewa Wiśnierka padła koło drugiego punktu zwrotnego gdzie było najtrudniej. Ogólnie było ciężko, latanie nisko przy silnym wietrze.

Początek zaraz po starcie wyglądał słabo ale chwilę później szybko budujące się chmury ciagnęły ładnie. Niestety od północnego zachodu zbliżała się strefa pełnego zachmurzenia. W dobrych warunkach zrobiliśmy pierwszy punkt zwrotny pod wiatr i drugi z wiatrem. Lecąc do drugiego punktu z wiatrem, inaczej niż czołówka, zrobiłem maksymalną wysokość i starałem się jej nie stracić lecąc pod chmurami w wyniku tego po punkcie byłem na prowadzeniu bo nie musiałem odbudować wysokości w locie pod wiatr. Niestety skończył się obszar nasłoneczniony i moja koncepcja lotu (tym bardziej, że leciałem tu pierwszy raz), musiałem zwolnić. Nad startem rozglądałem się chwilę w słabym noszeniu. Czołówka skoczyła na następną górę to i ja za nimi. Tam na żaglu w tłoku znowu zyskaliśmy trochę wysokości. Trzeba było przeskoczyć pod wiatr przez dolinkę bez miejsca do lądowania następnej dolinki nie było widać. Paweł skakał za nisko i musiał się cofnąć. Ja przeleciałem ze 150 m nad żeberkiem. Na jego nawietrznej stronie starałem się dolecieć do punktu zwrotnego. Dolinka za żeberkiem nie bardzo nadawała się do lądowania. Punkt zwrotny niby był na tej samej grańce wzdłuż której leciałem ale odgrodzony takim kociołkiem gdzie żagiel nie działał. Na dodatek w poprzek tego kotła szła linia energetyczna. Ogólnie było nisko, tutbulentnie, niebezpiecznie i ogólnie ch...wo. Ktos wpadł w drzewa i dwóch pilotów ładowało by mu pomóc (jednym był Urban Valicz). Zaczęło znowu świecić słońce. Zrobiłem punkt i starałem się wrócić w góry ale wymagało to kręcenia się nisko bo zboczach w silnej turbulencji w okcu przebilem się w poprzek wiatru na zawietrzną ale oświetloną strone tego żebra gdzie odudowałem wysokość i gdzie spotkałem znowu Pawła który dopier leciał na punkt. Dolot do następnego punktu z wiatrem był bezproblemowy ale chmury tylko trzymały i nie było gdzie zrobić wysokości, także po punkcie byłem znowu nisko i znowu skakałem przez jakąś dolinkę z wylotem odgrodzonym drutami. Wykręciłem się jednak w mocnym noszeniu razem z Dawidem Ohlidalem. Razem skoczyliśmy na ostatni punkt zwrotny (prawie 10 km w dolinie). GPS pokazywal mi potrzebna doskonałość 8 aby doleciec do mety. Trzymało przez wiekszą część przeskoku do punktu ale było pod wiatr. Przed punktem widziałem padające glajty i jednego, czerwonego, kręcącego komin. Przeleciałem przez komin, zrobiłem punkt i wróciłem do niego, dołączył no mnie Dawid, wtedy ten czerwony skoczył do mety. Dolot do mety był z bocznym wiatre, komin osłabł i zdecydowałem, że nie opłaca się już w nim krażyć. GPS pokazywał potrzebną doskonałość 9, potem 8, 7, ... a potem wzrosło opadanie i 8, 9, przeleciałem nad jeziorkiem cały czas pilnując strzałki, czerwony doleciał do mety ... 10, 11 ... na 30 może metrach nad ziemią przeleciałem przez niewielkie noszenie, na 2 m zakręciłem lekko pod wiatr i wystawiłem nogi z kokona, lądowałem w zbożu siągającym łydki. Na metę doszedłem ... z glajtem zebranym w różyczkę. Po jakimś czasie wysoko doleciał Paweł.

Jestem zmęczony i idę spać.

Track tutaj.

1 komentarz:

  1. Ziółek, piękne relacje! Dzięki temu jest mi łatwiej znosić to siedzenie w pracy między jednym lataniem a drugim. Dziękuję Ci! Bez skrępowania pisz dalej - wielu z nas tego potrzebuje do życia...

    OdpowiedzUsuń