17 sierpnia 2011

Sztuka (nie)rozgrywania zawodów.

Może czas przesiąść się na kajak?
Dawno, dawno, temu w Kraju Kraka, Wandy, piwa Żywiec i paralotni Notos; zawody paralotniowe rozgrywano jedynie na Górze Żar a w zasadzie w Hotelu Szkoły Szybowcowej tamże i w okolicznych knajpach. Często po zawodach zawodnicy leczyli wątrobę (a nie kończyny - z powodu sportowych urazów) ... tak przynajmniej głoszą popularne, choć nie całkiem prawdziwe opowieści.

W tych zamierzchłych czasach, prognozy pogody na 3 dni do przodu były trudno dostępne a terminy zawodów były stałe i jeżeli była choćby nikła szansa na rozegranie konkurencji, to próbowano konkurencję rozegrać a jeżeli nie było takiej szansy ale dało się wystartować to zawodnicy startowali, choćby tylko aby polecieć gromadnie do Kozubnika (albo na lody do Crespano), powisieć z zacnym gronie na żaglu, wywieźć z powietrze spadochroniarza na paralotniowym tandemie, wzajemnie powymieniać się sprzętem lub porównać doskonałość ... i w rezultacie, czasami udawało się wyłonić Mistrza Polski a wyników nikt nie kwestionował.

W długi weekend sierpniowy zaplanowana edycja Polskiej Ligi Paralotniowej na lotnisku w Rudnikach koło Częstochowy nie została rozegrana z powodu - podobno - złych prognoz ... a może z powodu dobrych prognoz w Alpach? Albo jeszcze jakiegoś innego? O imprezie napisała Częstochowska Gazeta Wyborcza, na lotnisku zjawili się fotoreporterzy i kibice ... no i ja - naiwny, niedoinformowany pilot.

W pierwszy dzień z 3-dniowego 'wolnego', pogoda może nie była rewelacyjna ale dało się latać gdzieś tak do Pilicy w każdym razie (a po Pilicy pływały kajaki) w dniach następnych było dużo lepiej ale Walter nie miał motywacji, żeby rozkładać wyciągarkę dla jednego ...