23 sierpnia 2010

Kierunek wschód (tam musi być jakaś cywilizacja)

Sobotnia Pilica
Jako, że nieoczekiwanie nigdzie dalej nie wyjechałem, w weekend pojechałem na moje rodzinne lotnisko w Rudnikach koło Częstochowy gdzie zaczynałem przygodę z termicznym lataniem ... no kiedyś tam. W sobotę jechałem tak trochę bez przekonania bo w/g prognoz miało wiać z południa i zapowiadała się termika bezchmurna. Za pierwszym holem się nie 'zabrałem' za drugim wyczepiłem się prawie w kominie i potem jakoś poszło ... Leciało mi się w sumie fajnie choć dosyć trudno, bo rzeczywiście na niebie nie było ani śladu Cu a inwersja ograniczała pionowy zasięg noszeń do ok. 1300 m nad ziemią. Wiało słabo z południowego zachodu, tam gdzie się dało starałem się lecieć maksymalnie na wschód żeby zawczasu ominąć 'strefy'. Podstawowa taktyka na płaskim na bezchmurnej to 'wlecieć nad środek największego lasu w okolicy' co na paralotni jest dosyć emocjonujące ;-). po drodze przekroczyłem Pilicę i w podziwiałem z daleka Zalew Sulejowski. Pod koniec dnia termicznego doczołgałem się w okolice Opoczna. Stopem udało mi się dostać do E75 i już nawet miałem następnego 'stopa' jadącego do Bielska ale wcześniej wyjechał po mnie moim samochodem Paweł uczący się u Waltera latać.

Niedzielna Pilica
W niedzielę pogoda zapowiadała się podobnie ale trochę nieoczekiwanie, niebo zrobiło się cumulusowe a wiatr bardziej zachodni (czyli łatwiej lecieć bardziej na wschód) i ciut silniejszy. Tym razem nie byłem jedynym przelotowcem-wyczynowcem, przyjechał też Whitey. Znowu nie zabrałem się za pierwszym holem a Bioły poleciał ... za drugim razem trafiłem w dobre noszenie i dosyć szybko doszedłem go na trasie. Walterowi kursanci zaczęli odlatywać z lotniska i lądować po okolicy. O ile w rejonie lotniska noszenia były dobre to dalej zrobiło się dosyć słabo. Lecieliśmy z Biołym parą i nawet nieźle nam to szło gdzieś tak przez pierwsze 50-60 km. 

Biała Wieża na kursie
Potem lecieliśmy już trochę luźniej i Whitey odstał trochę, zaczęliśmy ustalać wzajemne położenie na podstawie obiektów na ziemi: była 'Biała Wieża', 'Wiatraki' i 'Jeziorko z Żaglówkami w środku Wielkiego Lasu'. Łajt w końcu powiedział, że ląduje na 80 km w okolicach Końskich i że postara się zorganizować powrót. Ja poleciałem przez 'Wielki Las', chmury (złośliwie chyba) robiły się nad środkiem terenów nie nadających się do lądowania. W okolicach Radomia coś tam jeszcze złapałem słabiutkiego, końcówkę leciałem z wiatrem starając się dobić do równej cyfry 150 km co nastąpiło jakieś 50 m nad ziemia, zrobiłem zakręt pod wiatr na wysokości czubków drzew i wylądowałem na niewielkiej łączce przy chałupce pod lasem ... od razu rzuciły się na mnie komary, potem przyszedł gospodarz z dwoma psami, rozdzwoni się telefon ...

Do Radomia dojechałem Polonezem z miejsca lądowania. Na dworcu w Radomiu poznałem lokalny koloryt (dasz 90 groszy na piwo? Tylko 90 groszy, nie 9 złotych ...) Z Radomia na lotnisko, długo jechaliśmy z Łajtem i Adrianem - kolegą Łajta, który akurat przypadkiem wracał z Kielc do Gliwic no i zgodził się pojechać przez Radom, Piotrków, Częstochowę - DZIĘKUJĘ!

2 sierpnia 2010

Rajd dookoła oligoceńskiego wulkanu.

Whitei na trasie.
Po sobotnim wyjeździe do Michałkowa, gdzie pogoda wykazała się wyjątkową złośliwością i zbudowała piękne cumulusy ... ale 5 km na północny-zachód od lotniska, postanowiliśmy zaskoczyć ją i polatać bliżej domu. Przejechaliśmy  'autobaną' przez wulkan i heja ... zrobiliśmy kilka holi ale bez sukcesów. W końcu  jako pierwszy zabrał się Whitei, z parteru, prawie nad startem. Ja byłem następny w kolejce, 'strzeliłem się' pod koniec holu w kominie. Początkowo noszenia były słabe, kominy wąskie i krótkie, powietrze lekko zamglone, widoczność ok. 10 km, blisko chmur spadająca wyraźnie, co nie pomagało w podejmowaniu decyzji taktycznych bo nie było widać następnej chmury ani nawet jej cienia na ziemi.

Nisko nad "stumilowym lasem"
Lecieliśmy z 'Łajtem' na południe z zamiarem zrobienia trójkąta (wulkan został po lewej). Po przeleceniu Odry spadliśmy dosyć nisko ale udało się nam odbić od ziemi. Miałem trochę za głośno ustawione radio (i schowane z tyłu uprzęży), i o ile korespondencja z kolegami była OK to transmisje odbierane z Czantorii, Czarnej Góry i cholera wie jeszcze skąd obijały mi się echem po kasku, w końcu wyciągnąłem za kabelek jedna słuchawkę z kasku i głośność zrobiła się znośna.

Autostrada ...
Na trawersie Kędzierzyna-Koźla dogonił nas Negro. Pogoda wyglądała na lepszą w kierunku Śląska (tego Górnego, znaczy) dlatego skręciłem w lewo, chwilę leciałem pod szlakiem centralnie nad miastem, potem wypadłem spod szlaku i okazało się, że na wprost, w kierunku "stumilowego lasu", chmury się rozpadają, skręciłem bardziej w lewo w kierunku autostrady. Zabrałem się z parteru (200 m) nad niewielkim laskiem. Whitei niestety przyleciał tam za nisko i został, mi padło radio (uff, cisza). Negro wybrał inna trasę i spotkaliśmy się nad autostradą w miejscu gdzie słynna z telewizji trąba powietrzna wyłamała kawał lasu i poprzewracała samochody. Zawróciliśmy w kierunku lotniska. Najlepszy komin dnia złapałem na północnych stokach wulkanu o 16:45! Powietrze zrobiło się bardziej przejrzyste, piękne Cu ... tylko późno już ... Z powietrza podziwiałem lotnisko modelarskie, robiłem zdjęcia i stwierdziłem, że własnie obleciałem wulkan dookoła ... po raz pierwszy w życiu, tylko dlaczego nie zrobiłem wulkanowi ani jednego zdjęcia?


PS.
Wylądowałem na łące zaraz za płotem lotniska, składam się, kiedy przyszedł do mnie miejscowy młody człowiek, lekko tylko znietrzeźwiony, jego kolega został w bezpiecznej odległości ...
- No co tera, 'panie majster'? Jak stąd polecicie? - zagaił.
- Nie będę leciał, dzień się skończył trzeba do domu wracać ...
- A to na benzynę wam chodzi?
- Nie, to na adrenalinę ...
- A bo ja widziałem takie na benzynę.