7 maja 2008

PWC, Poggio Bustone, Task 2 (wtorek)

Dziś czekaliśmy dosyć długo na starcie. Xavier żartował sobie z wczorajszego zwycięzcy konkurencji, że siedzi w górach i robi dzieci i czasami pojawia się na zawodach, no i ... wygrywa, np. pojechał na Mistrzostwa Świata i Mistrzostwa Europy ... i tutaj na PWC.

Z rana wiał silny północno-wschodni wiatr, czyli dokładnie w plecy. Czekaliśmy, aż termika przeważy i będzie można startować. Po otwarciu okna nie było za wielu chętnych do startu jako jeden z pierwszych odpalił Paweł, latał też nad startem 'kameraman' i robił zdjęcia z powietrza.

Ja się za bardzo grzebałem i po starcie nie mogłem się jakoś wykręcić w wyniku czego do cylindra startowego co prawda zdążyłem ale mialem 300 m straty wysokości do czołówki. Po pierwszym punkcie zwrotnym pierwsza grupa podzieliła się na dwie i chyba wybrałem lepszą do drugiego punktu doleciałem przyzwoicie potem trzeba było przeskoczyć 10 km w poprzek doliny. Po drugiej stronie piersze glajty spadły nisko. Bardzo odważnie ale logicznie poleciał Łosoś i wyprzedził całą stawkę na przedostatnim punkcie zwrotnym był chyba pierwszy. Po punkcie wróciłem w ten sam rejon w dole widziałem Maliego jak walczył z krawatem. Dokręciłem do osłabnięcia komina ale brakowało mi troche do doloty do mety. Zobaczyłem wykręcające się z boku glajty więc skoczyłem do nich i dokręciłem potrzebną wysokość.

Dolot dziś był zadziwiajaco spokojny. Po wczorajszych doświadczeniach przyleciałem zapasem z 200 m. Po mnie przyleciał Mali ale trochę niżej ładowaliśmy w tym samym czasie. Na mecie był już Roberto. Klaudyna też doleciała, Ewa doleciała w podobnym czasie jak ja i Mali. Paweł przyleciał spóźniony kilkanaście minut.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz