27 listopada 2009

No i koniec wycieczki


Jutro wracamy. Dziś też nie udało się nam polatać, choć niebo wyglądało pięknie ale wiało w porywach ponad 50 km/h. O ile bywały chwile kiedy dało by się wystartować to potem są jeszcze góry do przelecenia. Część lotniarzy też zjechała na dół ... cóż zmarnowane okazję się mszczą ... Lotniarze, którzy dają radę latać w tych warunkach polecieli dziś ok. 380 km.

Na obrazku widok z hotelu na niezbyt łaskawą górkę.

XCeara Open Classic 2009, to najdroższe zawody na świecie, może to, że robią je po raz (akurat q..a teraz!) 13-ty ma coś do rzeczy? Nie ma tutaj żadnej informacji meteo, żadnych biefingów, wyniki można czasami podejżeć u tego kto je liczy, dyrektor zawodów 'dał dyła' już w drugi dzień co prawda nie był do niczego potrzebny bo wszysko się kręci. Tyle fajnie, że we wpisowym jest najlepszy hotel w okolicy. W hotelu podłoga jest z jurajskiego kamienia z dużą ilością skamieniałości.
Wczoraj byliśmy na wieczornym spacerze. Po drodze minęliśmy rój pszczół zapewne tych brazylijskich pszczół morderców, ale ponieważ to był zachód słońca to nie były specjalnie ruchliwe. Na górze nad hotelem Almeida buduje sobie dom. Jest tam też startowisko dla glajtów i rampa dla lotni.

26 listopada 2009

Trzeci dzień ...

... nie latałem, skręca mnie. Po powrocie z 280 km przelotu nastepny dzień był lotny i ktoś polecial dwieście statujac o 12:00, rano byłem mocno zmęczony ale o 12:00 to już mogłem lecieć. Teraz przez dwa ostatnie dni, wieje za mocno, lotniarze opowiadają "straszne historie" jak to ich wytorbiło. Wczoraj trzech 'bohaterów' poleciało na glajtach ale to nie jest ten typ latania jaki lubię ... lub chociażby "jestem wstanie zaakceptować". Jutro ostatni dzień ...
Wczoraj po południu przyszły małpki, są wielkości naszych wiewiórek, może ciut wieksze. Porobiłem im zdjęcia i nakręciłem trochę ruchomych obrazków. Ogólnie przyroda jest egzotyczna i warta uwiecznienia dlą europejczyka.

24 listopada 2009

XCeara Task 1

Początek lecieliśmy grzecznie razem z Pesonem plus jeszcze 2 niviuki, jakiś inny glajt (advance?) leciał na północ od nas. Przed 12:00 zaczeły się problemy - jak codzień, zniknęła wiekszość chmur a właśnie byłismy na trawersie Madalehao i zaczynały się górki. Doleciał do nas lotniarz i pociął do przodu. Po chwili zobaczyłem, że się wykręca więc skoczyłem do niego razem ze mną jeden niviuk a Peson z drugim niuviukiem był trochę niżej.

Zanim dolecieliśmy do lotniarza on był już wysoko a niżej latalo kilka Urubu. Trochę podkręciliśmy ... ale mało i się skończyło. Skoczyłem w kierunki małej górki ale dusiło mocno po drodze, zrobiło się już bardzo nisko. Nad wioską złapałem jakie max. turbulentne coś - 0.5 m/s na uśredniaczu, niviuk miał coś lepszego ale  z 200-300 m pod wiatr odemnie a ja miałem 150 m nad ziemią. Jakoś przebiłem się do niego a raczej postałem w miejscu a on się do mnie nasunął bo wiatr tutaj nieoczekiwanie zrobił się silny. Potem kilkakrotnie zmieniałem rejon krążenia nad wznoszącym się terenem szukajac noszeń - na zasadzie obserwowania latających w powietrzu suchych liścii, traw itp. Niviuk chyba próbował ominąć góry po lewej i chyba tam wtopił.

Peson zameldował lądowanie i że uszkodził sobię rękę przy lądowaniu - mi przykazał: "tylko nie spierdol i zrób to 300!". Poleciałem centralnie przez góry śladem chmur i 'nowego' lotniarza. Tutaj prędkość wiatru wyraźnie spadła. Za górami były już ładne, wielkie, wypasione chmury ale prędkośc lotu nie była rewelacyjna, 200 km mialem po 15:00.
Przed 'kantem' - rodzajem uskoku za którym jest granica stanu Ceara, potem ziemia niczyja i potem granica stanu Paui - jeszcze wykręcałem się z niezbyt dużej wysokości a potem wkroczyłem na obszar bezludny i zalesiony, z jedna drogą przez środek tego naprawde stulimowego lasu (czy raczej stumilowych krzaczorów bo nie są za wysokie). Na szczeście miałem lecieć w poprzek a nie wzdłuż tych 100 mil. Za uskokiem ten las jest zielony, reszta tutejszego buszu jest o tej porze roku szarobrunatna i bezlistna. Przed sobą z 5-7 km zobaczyłem glajta. Leciał powoli i spokojnie a ja próbowałem przyspieszyć.

Tutaj leciało się zupełnie inaczej, spokojne powietrze, słońce coraz bardzie poziomo świecące, wielkie chmury, spokojne choć niezbyt silne noszenia i świadomość, że w promieniu wielu kilometrów nie ma cywilizacji. Mój poprzednik chyba bez przekonania leciał, bo w pewnym momęcie wylądował, ja przeleciałem nad nim i złapałem jeszcze 3 m/s. Na GPS-ie zobaczyłem kropkę "Pedro II" w terenie ten obszar był w głebokim cieniu u nic nie było widać - poleciałem "na GPS-a".

Pedro Secundo to duże miasto z wielka wieżą. Pokrążyłem trochę nad przedmieściami lądowałem na piaszczystym boisku piłkarskim gdzie już czekało na mnie kilka osób. Zbiegło się jak zwykle mnóstwo ludzi w wiekszości dzieci ale również trochę starszych. Rozdałem restkę cukierków najmniejszym dzieciakom. Starsi jakoś wykazali zrozumienie i zawołali dzieci żeby nie szły za mną jak odszedłem na bok się wysikać. Zanim się spakowałem było już po zachodzie. Samochodem dojechałem do centrum miasta (5 reali). Tutaj wziąłem prysznic w hotelu, kupiłem regionalna (z Paui) pamiątkę dla żony (to rodzinny interes - hotel i sklepik, który otwarto specjalnie dla mnie). Jak zamowiłem obiad w restauracji obok, przyjechał samochód z jednym lotniarzem, pięciu innych lądowało 40 km dalej i pojechaliśmy po nich. W hotelu byłem o 4:30.

180 i gleba w środku dnia ...

W końcu polataliśmy! Choć nie bez przygód. Na początek wystartowałem za nisko i wpieprzyłem się w ogrodzenie z drutu kolczastego, podarłem speedgacie i porysowałem sobie nogi. Peson miał wodę utlenioną w żelu i duży plaster dzieki czemu mogłem się opatrzyć prowizorycznie ale skutecznie. Polecieliśmy pół godziny później ale osobno bo jak się wykręciłem to już nie miałem powrotu do górki a Peson był jeszcze nisko. Leciało się dosyć trudno bo było mało chmur. Potem spadłem nisko przed małymi górkami ale udało mi się zabrać z nawietrznej razem z ptakami Urubu, ma wrażenie, że one latają patrzac się na glajciarzy - ewidentnie, czasami poprawiaja centrowanie patrzac na mnie. Przetrwałem jakoś kryzys godziny 12:00. Peson który lecial 10 km za mną zameldował, że mnie widzi a chwilę potem lądował. Potem były do przekroczenia góry, odbiłem trochę w prawo tak aby nie lecieć centralnie przez wysokie góry, leciałem po brzegu, za górami znowu spadłem nisko. Potem chciałem wrócić na trasę lotu i skoczyłem w poprzek szlaku, o ile można mówić o szlakach tutaj - w rezultacie padłem ok. 14:00 na 180 km.

Miałem chwilę na nakręcenie porażkowego filmiku (wcześniej w powietrzu nie bardzo mogłem sobie pozwolić na puszczanie sterówek i operowanie aparatem) i nadbiegli ludzie. Jakiś starszy pan z nożem przy pasie, prowadził mnie pod rękę, chyba nie wyglądałem najlepiej. Spakowałem się w cieniu domku tego gadatliwego nożownika, z trudem odmawiałem poczęstunku. Potem za migi dogadałem się, że chce pojechać do Nova Russas (ok. 20 km - 50 reali). Jechaliśmy starym Chevroletem wielkości dwóch europejskich pickupów. Na miejscu była czynna apteka gdzie zaopatrzyłem się w potrzebna do zrobienia uczciwego opatrunku utensylia. Czekałem ze 2 godziny na samochód bo od pozycji Pesona do Nova Russas była droga szutrowa.

20 listopada 2009

czwarty dzień ....

... nie lataliśmy. Jeden dzień odpoczywaliśmy, pogoda była lotna ze słabym wiatrem może trochę dziwna jak na tutejsze warunki odpoczywaliśmy po 3 dniach latania i powrotów z latania. Następnego dnia spadł deszcz co jest tutaj ewenementem o tej porze roku. Następnego dnia pojechaliśmy na startowaisko ale nie zdecydowaliśmy się na start bo za mocno wiało, dziś podobnie.

Oglądamy tutejsza przyrodę na każdym kroku, nawet w naszej hotelowej łazience mieszkają dwie żabki a z hotelowej werandy podziwiamy duże i małe jaszczurki i wieksze (od tych łazienkowych) żaby skaczące po drzewkach. Wieczorem niestety inni, bzyczący, przedstawiciele miejscowej fauny pragna sie nami posilić. Wczoraj Peson spotkał niewielkiego węża po drodze do pokoju. Jest egzotycznie i gorąco. Na niebie piękne cumulusy o podstawach na ponad 2000, tylko dlaczego nie latamy ...

17 listopada 2009

Dłuuugie 200 km

Jest tu 3 Szwajcarów francusko języcznych, uzgodnilismy, że połączymy wysiłki zwózkowe. Oni lataja bez używania radia (!!!) także nie bedziemy im przeszkadzac gadając w powietrzu po polsku.
Przez godzinę woziliśmy się całą piatką na żaglu nad górka. Po pierwszym kominie wszyscy się rozsypali. Ja chciałem początkowo lecieć bardziej na południe - po chmurach, Peson zaproponowal "z wiatrem", przeskoczyliśmy nad następne górki - a w zasadzie - wielkie, granitowe, kamienie wystajace z płaskiego. Po drodze dusiło, no i doszliśmy niewiele powyżej szczytów. Przeleciałem na zawietrzną jednej gorki bez miejsca do lądowania i oparłem się o następna ścianą z lądowiskiem pod spodem. Jakoś zabrałem się w półtorametrowej "szpili" razem z ptakami a Peson został i spadł jeszcze nizej.
Latają tu takie, niezbyt duże, czarne ptaki (Urubu). Mam wrażenie, że nie są tak dobre w lataniu na termice jak nasze orly, myszołowy czy inne sępy z ktorymi latalem do tej pory ale nie boją się i mają podobne osiągi jak glajt - to samo opadanie, czasami udaje mi się je 'zrobić' w komine a czasem one są lepsze ... ale może im się nie chce po prostu ...
Kawałek dalej dogoniłem Szwajcarów, którzy latają na identycznych boomerangach. Potem ich przegoniłem a potem spadłem nisko przed jeziorem. Jeden z nich doleciał do mnie i razem ratowalismy sią z parteru. Peson zameldował, ze leci dalej a był naprawdę nisko, padł potem o tej samej godzinie co poprzednio koło 50 km.
Potem widywałem któregoś ze Szwajcarów trasie jeden komin przede mna. W sumie leciało się powoli było za dużo chmur, dużo cienia, słaby wiatr (10-15 km/h) nie pomagał za bardzo a jego kierunek zmieniał się. Dzień się kończył kiedy dolecialem do klifu i granicy stanu, zdecydowałem się lądować koło miejscowosci Poranga, kiedy dolecialem z 3 stron pojawily sie nad misteczkiem 3 glajty 2 szwajacarow i ja. Z jednym z nich ladowalismy koło siebie na polu za cmentarzem. Przybiegla setka ludzi, dzieci i starszych. Zdażyliśmy się spakować kiedy przyjechał kierowca a drugi Szwajcar dojechal przywieziony na motorze. Drugi kierowca z Pesonem w samochodzie szukali jeszcze po ciemku trzeciego Szwajcara, ktory przekroczył o kilka kilometrow granice stanu Ceara.

trasa lotu

16 listopada 2009

Wpadka na maksa

Lecieiśmy z Pesonem w ścisłej parze no i 'nieźle żarło', było już właśnie coraz lepiej aż z nagła zaatakował nas wielki błękit. 15 minut po lądowaniu niebo zmieniło się na takie o jakim każdy paralotniarz czy szybownik marzy.
Padliśmy blisko siebie, mieliśmy na ziemi zasięg 'na radiu'. Ja ladowałem koło jakiegoś gospodarstwa. Przyszlo kilka osób. Spakowałem się w cieniu i czekałem na przyjazd samochodu towarzyszył mi Franco (5 dzieci) i Fernando (tylko 1 dziecko), ja za pomocą rozmówek trenowalem portugalski w wersji bardziej ekstremanej niż poprzedniego dnia w restauracji.
Tam gdzie lądujemy jest straszna bieda ale każdy domek, nawet taki z cegły suszonej na słońcu ma conajmniej jedną antenę satelitarną. Pytałem się Durvala, naszego kierowce, czy to państwo rozdaje te anteny. Powiedzial mi, że nie rozdaje ale dotuje i są bardzo tanie i że "jeżeli my nie damy im telewizji to oni dadzą nam więcej dzieci".
Durval jest programistą z Sao Paulo. Przyjechal tutaj swoim samochodem 3500 km żeby jeździc jako kierowca. Sam też jest pilotem.

Wielkie krzaczory

Mamy tutaj wszyscy lokalizatory satelitane (http://www.findmespot.com/ ) można na żywo ogladać jak lecimy i nasi supporterzy śledza trasę naszego lotu tak aby nas znaleźć. Latamy tutaj nad terenem bez zasiegu GSM ... i bez niczego wogóle, ale zasadniczo są jakieś drogi i domki nawet w środku pampy. W ten pierwszy dzień startowaliśmy dosyć późno. Wiatr na starcie wyglądał groźnie ale wszystko bez problemów. Poczatek lecieliśmy w 4 glajty ale po 2 kominach Peson był nisko a ja wysoko i podpuścił mnie żebym leciał i nie czekał na niego.

Lecialem ostroznie i wolno w sumie bez wiekszych stresow. Jak dolecialem do granicy stanu Ceara bylo juz pozno a chwile wczesniej dostalem meldunek od naszego kierowcy Durvala, ze jedzie po Pesona, który ladował koło 100 km. Granica stanu jest wyraznie widoczna bo tworzy ja wysoki na ok. 300 m klif a potem jest plaskowyz porosniety wyraznie bardziej zielona roslinnoscia ... no i slady cywilizacji sa tam szczatkowe. Biorac pod uwage pozna godzine, pierwszy dzien i koniecznosc lecenia w nieznane krzaczory zdecydowalem sie wrocic do cywilizacji i polecialem na polnoc w kierunku miejscowosci Crateus.

Ladowalem w malej wiosce, przybieglo mnostwo dzieci. Robily sobie zdjecia komorkami (choc nie bylo zasiegi z promieniu 30 km) ale zawsze sie najpierw pytaly czy mozna. Rozdalem reszte cukierkow ktore zabralem do latania. Byl tez miejscowy chlopak na oko 20 letni z dobrze wygladajacym pickupem. Uzgodnilismy, ze zawiezie mnie do Crateusa, ale najperw musial pojechac do sasiedniej wioski zeby zabrac dukumenty do auta. Tam przedstawil mi (chyba) zone i miesiecznego synka ubranego tylko w pampersa. Wygladalo, ze ma sklepik gdzie 'po gratisie' do transportu (50 reali - nie targowalem sie) dostalem cole i pieczywo (dobre). Jechalismy ponad godzine (mlodszy brat kierowcy na pace razem z glajtem) po drogach ... zoltych, znaczy glinianych. Po drodze bylismy na meczu pilki noznej - to przeciez sobota. W Crateusie czekalem w knajpie w centrum i od razu zostalem zaproszony do stolika przez 3 brazylijki w roznym wieku, szczegolnie ta najmlodsza zapalala szczegolnym afektem. Martwila sie, ze nie bede mial gdzie spac i ze u niej moge bo autobus to Quixady jest dopiero rano ... no ale koledzy dali rade wybawić mnie z opresji.

trasa lotu

Podróż

Z Katowic wyjechaliśmy o 9:30, samolot do Londynu był ok. 16:30, poszwendaliśmy się po Heathrow i potem polecieliśmy do Sao Paulo po drodze przelecieliśmy nad Fortaleza (i obejżeliśmy połowe "Odlotu" - 'Ameryka Południowa, to tak jak Ameryka tylko, że POŁUDNIOWA'). Potem Peson zgubił mi się na lotnisku w Sao Paulo a trzeba było odebrac bagaz... no ale daliśmy radę. Potem krótki locik do Fortalezy, tam taksówka na dworzec autobusowy i autocarro do Quixada. W sumie 36 h, bajka.

31 sierpnia 2009

Paralotniowe Mistrzostwa Polski 2009

Zakończyły się tegoroczne Paralotniowe Mistrzostwa Polski rozgrywane w Słowenii w Alpach Julijskich. Odbyło się 5 konkurencji.

Mistrzem Polski został Rafał Łuckoś, pierwszym wicemistrzem Michał Gierlach, drugim wicemistrzem Wojciech Maliszewski ...

6 sierpnia 2009

Polish Paragliding Open, Zdrowiej Mikołaj!

Się dzieje! Na razie rozegraliśmy 3 konkurencje, prowadzi Mikołaj Szorochow. Mikołaj jest poważnie chory, ma problemy m.in. z chodzeniem, startuje z pomocą innych ale lata fantastycznie! Wszyscy trzymamy kciuki za jego powrót do formy!

W pierwszej konkurencji mieliśmy zderzenie nad startem młodego Rosjanina z Hindusem. Wyglądało dramatycznie ale obaj rzucili paczki i nikomu nic się nie stało. Siara za to rozwalił sobie nogę o kamienie przy starcie, miał operację w szpitalu w Plowdiv ale już tutaj wrócił na kamping ... a nie mogli go dłużej potrzymać ;-).

Najdłuższa, jak na razie, druga konkurencja była też najciekawsza taktycznie, bo było kilka wariantów trasy. Mój wariant nie wypalił za dobrze, niestety.

W trzeciej konkurencji Jędrzej lądował wysoko w górach. Ratownicy znieśli go dopiero rano. Niedzwiedzie go nie zjadły, podobno wolały borówki.

Wczoraj był dzień bez pogody, pojechaliśmy kąpać się w basenie w miejscowości Hisar. Rozergaliśmy mecz wodnego rugby Polska - Polska. Polska wygrała! Dana Łososiowa robiła zdjęcia i odgraża się, że je opublikuje.

22 lipca 2009

Red Bull XAlps

Najbardziej popularna wśród kibiców impreza paralotniowa na świecie właśnie się "dzieje". Na razie bez niespodzianek - w czubie 3 Szwajcarów, Francuz i Amerykański Czech. Polski reprezentant Filip Jagła na razie nie miał szczęścia ale jeszcze 666 km szansy przed nim.

17 lipca 2009

PWC Buzet, Task 6

Dziś uleciałem całe 10 km. Własnie jestem w biurze i obserwuję jak pierwsi wracają z pierwszego punktu zwrotnego, który był 30 km pod wiatr reszta powinna się im raczej udać także chyba dziś te zawody sie zakończą (po 6-ciu taskach za 1000 pkt.). Blisko mnie padła Klaudia i Sławek, nie wiem jak Łosoś i Michał.

Wystartowałem późno ale dogoniłem pierwszą grupę, lataliśmy wszyscy nisko dużym tłoku nad taką niewielka górka przed głównym pasmem. Jakiś Advance (Tomek Brauner?) wykręcał się z parteru po nawietrznej skoczyliśmy do niego w kilkanaście glajtów ale nas 'zjadło'.

16 lipca 2009

PWC Buzet, Task 4 i 5

Wczoraj 'dupa' i dziś też 'dupa' ...

Wczoraj była konkurencja po grani z lataniem nisko - dupą po krzakach -dziś wiekszość nad średnio-płaskim w bardzo słabych warunkach. Wczoraj Łosoś był w czubie dziś jeszcze nie wiem jak polecieli Łosoś i Spike. Klaudia lądowała niedaleko ode mnie.

Wczoraj ze Spike-m pojechaliśmy nad morze wykąpać się ale pół godziny w morzu nie wpłyneło jakoś na poprawę mojej formy do latania w słabych warunkach.

14 lipca 2009

PWC Buzet, Task 3

Dziś tak powoli leciałem, że aż nie chce mi się o tym pisać. Uwiosłowałem 45 km z 60 km trasy, to jak na razie 51 miejsce. Lądowałem koło Hum (to podobno najmniejsze miasto na świecie) razem z ex-iksalpista Yourdalerem Etike.
Wróciłiśmy z niewielkimi przygodami ciężarówką wojenną organizatora. Zrobiło się gorąco i stabilnie nie lubie takiej pogody ...
Sławek Matras poleciał dosyć dobrze i Łosoś też.

13 lipca 2009

PWC Buzet, Task 2

'Krótka piłka' dla mnie dzisiaj ... przelecialem 16 km trasa miala 60, nie zrobiłen nawet pierwszego punktu zwrotnego. No ale jak jutro polecę OK to dzisiejszy task mi sie odliczy ... Dzisiaj mogłem 'życzyć sobie' wejscia na start w dowolnej chwili jako, że po pierwszym tasku byłem w czołowej 15 - wiec prawie, że za późno statrowałem i jeszcze źle się pozapinałem (w nieprawdopodbny w tej uprzęży sposób) i musiałem się poprawić na samym starcie jak właśnie dobrze wiało do startu, startowisko jest takie strome, że bez wiatru ... to nie za bardzo ...
Na cylinder startowy w każdym razie zdążyłem i miałem dobrą wysokość, potem pocwaniakowałem troche i poleciałem po lewej od grupy oni coś złapali ale słabego ja i kilka innych glajtów polecieliśmy do przodu tutaj coś było ale bardzo trubulentne z silnym lokalnym wiatrem i nisko ... oni poleciali a ja zostałem. Lądowałem w okolicy 1 punktu razem z Chorwatem na Axisie.
Przetestowałem SMS-owy system komputerowo-zwózkowy i jestem już w biurze.

12 lipca 2009

PWC Buzet, Task 1

Na 'dzień dobry' zapomniałem zabrać telefonu (dodatkowy doping żeby dolecieć do mety). Startowisko jest ładne i duże, na zawietrznej jest camping - można mieszkać na starcie, jest miejsce żeby bezpiecznie wylądować, cywilizacja daleko. Miejsce na urlop pod namiotem z glajtem - idealne.
Graliśmy task ok. 65 km po okolicy, było ograniczenie wysokości do 2300 ale podstawy były niżej. Pierwsze dwa punkty na wschód od startu potem długi odcinek pod wiatr po grani, potem znowu, pod czołowo boczny wiatr, na południe i powrót do Buzet-u.
Wystartowałem OK po drugim punkcie duża grupa mi uciekła ale ponieważ widziałem, że spadli nisko to wykręciłem sie pod chmury - ładny szlak był ułożony ale troche z prawej od trasy. Zanim się dokęciłem do niego to wiatr mnie sporo cofnął, dużo glajtów padło, leciałem z widocznością kilku innych glajtów ale nie w bezpośredniej bliskości. Ładne widoki, widać morze.

Po 3 punkcie spadłem nisko byłem już na wysokości szczytu niewielkiego wzgórza z płaską, rolniczą zawietrzną, razem z Niemką na Swingu. Tutaj złapałem z początku poszarpany komin, Niemka poleciała dalej i 'spadła' do doliny. Ja wykręciłem się wysoko ale znowu mnie fest cofnęło. Jak mialem 10 km do punktu zabaczylem wracającego Yassena potem z niewielkimi przygodami (krawacik mi się zawiązał) złapałem mocny komin na zawietrznej dużego zbocza, tutaj doleciał do mnie któryś Valicz (wracający już - mi pozostało 7 km do punktu) i jakiś niebieski Gin. Przed punktem jeszcze jeden kiepski komin zaliczyłem (i jeszcze jeden krawacik). Na punkt (miasteczko na wzgórzu - podobnie jak Buzet) leciałem z dwoma innymi glajtami.

Po punkcie wróciłem na 'moją' zawietrzną a oni wrócili do bliższego zbocza. Biało granatowy Niviuk doleciał do mnie. Dokręciłem dolot na 8 (doskonałość do mety) i poleciałem. Niviuka bez problemu zostawiłem po drodze, cisnąc maksymalnie 1/2 speeda (z wiatrem lecieliśmy). Przed metą był jeszcze punkt bezpieczeństwa na zboczu, koniec pomiaru czasu był na 1000 m przed meta. Doleciałem z dużym zapasem. Porobiłem trochę zdjęć miasteczka.
Ten glajt ma jedna zupełnie inna charakterystykę osiągów, jest wyraźnie szybszy na trymowej od wiekszości i bardzo dobrze lata na przeskokach (przynajmniej za mną jako balastem - chyba ma za mały rozmiar) ale wyraźnie gorszy jest w kominach i trzeba uważać bo łatwo przesadzić ze sterówką, bliskość przeciagniecia wyraźnie sygnalizuje ale dosyć łatwo to zrobić (ja jestem jeszcze przyzwyczajony do glajta, w którym, siła potrzebna do przeciagnięcia w krążeniu, praktycznie je wykluczała).
Doleciałem jako 10, Łosoś był 5, Spike padł ok. 25 km, Klaudia nie wystartowała bo poźniej zmienił się wiatr na startowisku.

11 lipca 2009

Puchar Świata, Buzet, Chorwacja - początek.

Jakoś się 'dokulałem' przez noc tutaj samotnie automobilem. Ciepło i ogólnie ładnie ale wieje podobno w plecy na startowisku także z treningu nici ... Buzet to 'miasto trufli', na mapach dla turystów, oprócz zabytków, tras rowerowych i startowisk dla paraloniarzy są zaznaczone tereny 'truflonośne'. Sam Buzet to stare miasteczko na wzgórzu. Cześć współczesna, w tym najlepszy hotel w mieście, gdzie jest biuro zawodów na dole. O 19:00 oficjalne otwarcie i jakieś lokalne specjały mają serwować ...

5 lipca 2009

The Independence Day.

W Amerykańskie święto narodowe pojechaliśmy z Francuzem na Czantorię, podstawy chmur w/g prognoz miały być dosyć niskie i góra niższa niż Skrzyczne miała dawać szansę na wiekszy prześwit ... pomiedzy niebem a ziemią. Pomysł zasadniczo się sprawdził, choć Czantoria to nie jest wymarzone miejsce startu do termicznego latania. Ale za to zupełnie inny klimat na startowisku! Paralotniarz jest tutaj jeszcze niespowszedniałym (jak na Skrzycznem) zjawiskiem, ta atmosfera oczekiwania, te pytania (kiedy pan poleci, czy można lecieć z panem - bo w zeszłym roku to taki pan zabierał), aż łza się w oku kręci ... Chwilę czekałem, aż dojedzie Francuz z rodziną jak było nas już dwóch to nagle pojawił się jeszcze jeden bardziej miejscowy pilot, krótko opowiedział nam o specyficznych lokalnych warunkach i zasadzkach (dzięki!) no i polecieliśmy ...
Po starcie w zasadzie bez problemu znalazłem jakieś noszenie ale utrzymywałem się tylko trochę powyżej wysokości startu i nie bardzo chciało 'puścić' wyżej. Po zwiedzeniu okolicznych podejżanych o kominogenność miejsc poleciałem lekko do przodu. Gdy ja walczyłem na przedpolu, Francuz startujący chwilę po mnie wykręcił się jakoś łatwiej. W końcu znalazłem jakiś przyzwoity komin. Północny wiatr nie był silny ale wyraźnie zaznaczał swoją obecność po chwili w dosyć słabych noszeniach minąłem Wisłę, potem pałacyk prezydencki na Kubalonce lecąc wzdłuż granicy Polsko-Czeskiej. Po prawej stronie, na mojej wysokości, zobaczyłem stado dużych białych ptaków na przeskoku lecących na północ, po chwili ptaki zmieniły się w szybowce lecące ścisłym peletonem i to nie byle jakie szybowce, bo same "długale". Od razu widać, że zawodnicy - pewnie z Mistrzostw Europy, które własnie sie na Słowacji odbywają.
Po przekroczeniu granicy ze Słowacją spadłem nisko i przez chwilę walczyłem w parterze nad niby ewidentnym miejscem - nawietrznym zboczem zamykającym niewielką dolinkę ustawioną wzdłuż wiatru. Na grani, na porębie, ktoś palił duże ognisko także miałem jeszcze dodatkowy - dymny - wskaźnik noszeń ale naprawdę było trudno się z tamtąd wydostać. Mój całkiem nowy Sol Tracer (na którym leciałem w sumie dopiero drugi raz) radzi sobie jednak w słabych warunkach nie gorzej od poprzednika a jednocześnie jest zdecydowanie przyjemniejszy we współpracy, razem jakoś "dalismy radę" ale straciłem tam ponad 10 minut.
Zrobiłem podstawę i minąłem właśnie schronisko na Wielkiej Raczy, kiedy zobaczyłem po lewej stronie wykręcającego się z dołu glajta, ucieszyłem się, że polecimy dalej razem. Dolatując do komina w którym się wykręcał widziałem że to Dudek (ach to charakterystycznie brzydkie, malowanie :-)), a jak Dudek i to taki wydłużony, i tutaj: to nie może być nikt inny, jak Łukasz Chyla. Zanim jednak doleciałem do niego był już wysoko a ja musiałem utraconą wysokość dopiero odbudować ... Po wykręceniu się poleciałem bardziej na wschód niż poprzednik, jeszcze przez chwilę go widziałem ale potem rozpłynał się na tle szarych tutaj i groźnie wyglądających chmur.
Nad głową, na przeskoku, przeleciał mi - w troche tylko rozluźnionym szyku - peleton być może tych samych, wcześniej widzianych szybowców wracających na południe. Przede mną była Mała Fatra - tam pod wielką ciemna chmurę 'pocięli' szybownicy i Łukasz, ja wybrałem drogę przez taki przesmyk miedzy wysokimi górami na północny wschód od Małej Fatry. Potem przeleciałem przez następną 'dziurę w górach' i przed Ruzomberokiem znowy byłem nisko. Przez chwilę oglądałem zamek gdzie flaga powiewała co chwila w inna stronę ale nic konkretnego nie znałazłem. W kierunku 'z wiatrem' była na środku doliny niewielka górka a za nia fabryka z wysokim kominem. Nad fabrykę doleciałem niewiele wyżej niż szczyt komina ale za nia było przyzwoite noszenie. Po chwili podemnie przyleciał szybowiec. Ja dokręciłem prawie sufit a on odrobil kilkaset metrów i poleciał dalej, ja za nim. Zniknął mi z oczu za zakrętem doliny ale niedługo później zobaczyłem wykręcające się w ciasnym krązeniu nad granią dwa szybowce. Byłem pod wrażeniem że tak szybko wykręcił się z parteru. Doleciałem do zamarkowanego komina, zrobilem podstawę i polecialem dalej kiedy zobaczylem niziutko na dole żebrzącego znajomego - bo to jednak chyba był znajomy znad fabryki a tamte dwa wysoko to z innej bajki. Po chwili on siedział na ziemi (w Liptowskiej Luźnej) ja przeleciałem na drugą strone Niskich Tatr.
Tutaj przestało być przyjemnie, na wschodzie, nisko w dolinach było widać wartwę chmur ewidentnie świadczącą o dopiero co zakonczonym opadzie a w moich okolicach chmury wygladały nieciekawie. W jednym nadzwyczaj szerokim kominie nawet padał deszcz. Godzina już robiła sie późna a nagle zrobiło się bardzo turbulentnie, chociaż nosiło postanowiłem oddalić się od niemiłej chmury. Lecąc na poludniowy wschód stwierdziłem, że spadła mi predkość i lecę pod czołowo boczny wiatr. Ponieważ nie wygladało, że tam z przodu da się coś jeszcze znaleźć a okolica była tam odludna i zalesiona to skręciłem w prawo w kierunku większego miasta. Lądowałem na świeżo skoszonej łące koło miejscowości Detva.
Powrót to materiał na osobne opowiadanie wracałem: słowackim 'stopem', pociągiem, taksówka, polskim 'stopem' z rodzina wracająca z wczasów w Chorwacji do Krakowa, pieszo, drugą taksówka a w końcu w Rużomberoku na dworcu znalazł mnie Francuz. Przyjechał po mnie razem z żona i dwojgiem dzieci - za co im wszystkim jestem ogromnie wdzięczny.



Trasa lotu na xcc.paragliding.pl - xcc już nie działa, ale xcontest tak: https://www.xcontest.org/2009/world/en/flights/detail:zxc/4.07.2009/10:26


A tutaj na guglemapie (skąd pochodzi zdjęcie zamku - tego z flagą)

5 maja 2009

3 x Majówka

Okresy długiej suszy zwykle owocują dobrą pogoda termiczną, tym razem polączone to było z dosyć silnym wiatrem (1, 2 maja) który ucichł trochę pod koniec krótkiego 'długiego weekendu' (3 maja).


16 lutego 2009

Snow-kite-owy weekend



Nareszcie śniegu jest dość aby można było pojeździć. Co prawda wyjazd poza teren równego lotniska powodował jeszcze w sobote zgrzytanie pod nartami ale ogólnie było dobrze, no i ciągle jeszcze pada :-). W sobote na lotnisku zameldowalo się kilkunastu amatorów nart i snowbordów bez wyciągu, tłok normalnie był. W niedzielę luźniej ale też słabiej wiało. Po dwóch dniach jazdy boli mnie wszystko ... :-))).

Zdjęcia z archiwum bo nie było kiedy fotografować.