27 listopada 2010

24 listopada 2010

Peson w Argentynie polecial 1375 km


Tutaj jeszcze bez banana na twarzy
ale na niebo patrzy wzrokiem zawodnika
... i oczywiście pochwalił się od razu. Sebastian Kawa napisał na swoim blogu: "Piotr wczoraj przekroczył dość znacznie wyniki dwóch rekordów Polski nalot na szybowcach zwiększył o 20%, życiowy nalot kilometrów – dwukrotnie. Po locie z twarzy nie ustępował banan uśmiechu".
Mój kolega z pracy oglądając bloga Młodej i Marcina powtarzał "ja ich nienawidzę", dzisiaj ja to napisałem Pesonowi na skype ... i ta średnia 145 km/h ...

Link do lotu na OLC.

27 października 2010

Polak ściga się dookoła świata.

Polski żeglarz Zbigniew Gutkowski (pseudonim Gutek) startuje w regatach dookoła świata. W ciągu 10 dni wyścigu wydarzeń było aż za wiele (poczytajcie u
źródła

).

Polak nie był faworytem ale przez kilka pierwszych dni prowadził stawkę. Obecnie jest drugi i po dziesięciu dniach żeglugi zbliża się do równika.

Jacht żaglowy to taki szybowiec postawiony na boku, który ma małe skrzydła w wodzie a duże w powietrzu. Poza tym to w zasadzie to samo.

Trzymam mocno kciuki!

20 września 2010

Widziałem orła cień ...

... dokładnie to Bielika, który podobno detalicznie-ornitologicznie to orłem nie jest tylko orłanem, od orła większym. No ale w każdym razie to najbardziej prawdopodobny protoplasta tego z godła naszego cipióra.

Wykręcił się skubany z parteru i tyle go widziałem.

23 sierpnia 2010

Kierunek wschód (tam musi być jakaś cywilizacja)

Sobotnia Pilica
Jako, że nieoczekiwanie nigdzie dalej nie wyjechałem, w weekend pojechałem na moje rodzinne lotnisko w Rudnikach koło Częstochowy gdzie zaczynałem przygodę z termicznym lataniem ... no kiedyś tam. W sobotę jechałem tak trochę bez przekonania bo w/g prognoz miało wiać z południa i zapowiadała się termika bezchmurna. Za pierwszym holem się nie 'zabrałem' za drugim wyczepiłem się prawie w kominie i potem jakoś poszło ... Leciało mi się w sumie fajnie choć dosyć trudno, bo rzeczywiście na niebie nie było ani śladu Cu a inwersja ograniczała pionowy zasięg noszeń do ok. 1300 m nad ziemią. Wiało słabo z południowego zachodu, tam gdzie się dało starałem się lecieć maksymalnie na wschód żeby zawczasu ominąć 'strefy'. Podstawowa taktyka na płaskim na bezchmurnej to 'wlecieć nad środek największego lasu w okolicy' co na paralotni jest dosyć emocjonujące ;-). po drodze przekroczyłem Pilicę i w podziwiałem z daleka Zalew Sulejowski. Pod koniec dnia termicznego doczołgałem się w okolice Opoczna. Stopem udało mi się dostać do E75 i już nawet miałem następnego 'stopa' jadącego do Bielska ale wcześniej wyjechał po mnie moim samochodem Paweł uczący się u Waltera latać.

Niedzielna Pilica
W niedzielę pogoda zapowiadała się podobnie ale trochę nieoczekiwanie, niebo zrobiło się cumulusowe a wiatr bardziej zachodni (czyli łatwiej lecieć bardziej na wschód) i ciut silniejszy. Tym razem nie byłem jedynym przelotowcem-wyczynowcem, przyjechał też Whitey. Znowu nie zabrałem się za pierwszym holem a Bioły poleciał ... za drugim razem trafiłem w dobre noszenie i dosyć szybko doszedłem go na trasie. Walterowi kursanci zaczęli odlatywać z lotniska i lądować po okolicy. O ile w rejonie lotniska noszenia były dobre to dalej zrobiło się dosyć słabo. Lecieliśmy z Biołym parą i nawet nieźle nam to szło gdzieś tak przez pierwsze 50-60 km. 

Biała Wieża na kursie
Potem lecieliśmy już trochę luźniej i Whitey odstał trochę, zaczęliśmy ustalać wzajemne położenie na podstawie obiektów na ziemi: była 'Biała Wieża', 'Wiatraki' i 'Jeziorko z Żaglówkami w środku Wielkiego Lasu'. Łajt w końcu powiedział, że ląduje na 80 km w okolicach Końskich i że postara się zorganizować powrót. Ja poleciałem przez 'Wielki Las', chmury (złośliwie chyba) robiły się nad środkiem terenów nie nadających się do lądowania. W okolicach Radomia coś tam jeszcze złapałem słabiutkiego, końcówkę leciałem z wiatrem starając się dobić do równej cyfry 150 km co nastąpiło jakieś 50 m nad ziemia, zrobiłem zakręt pod wiatr na wysokości czubków drzew i wylądowałem na niewielkiej łączce przy chałupce pod lasem ... od razu rzuciły się na mnie komary, potem przyszedł gospodarz z dwoma psami, rozdzwoni się telefon ...

Do Radomia dojechałem Polonezem z miejsca lądowania. Na dworcu w Radomiu poznałem lokalny koloryt (dasz 90 groszy na piwo? Tylko 90 groszy, nie 9 złotych ...) Z Radomia na lotnisko, długo jechaliśmy z Łajtem i Adrianem - kolegą Łajta, który akurat przypadkiem wracał z Kielc do Gliwic no i zgodził się pojechać przez Radom, Piotrków, Częstochowę - DZIĘKUJĘ!

2 sierpnia 2010

Rajd dookoła oligoceńskiego wulkanu.

Whitei na trasie.
Po sobotnim wyjeździe do Michałkowa, gdzie pogoda wykazała się wyjątkową złośliwością i zbudowała piękne cumulusy ... ale 5 km na północny-zachód od lotniska, postanowiliśmy zaskoczyć ją i polatać bliżej domu. Przejechaliśmy  'autobaną' przez wulkan i heja ... zrobiliśmy kilka holi ale bez sukcesów. W końcu  jako pierwszy zabrał się Whitei, z parteru, prawie nad startem. Ja byłem następny w kolejce, 'strzeliłem się' pod koniec holu w kominie. Początkowo noszenia były słabe, kominy wąskie i krótkie, powietrze lekko zamglone, widoczność ok. 10 km, blisko chmur spadająca wyraźnie, co nie pomagało w podejmowaniu decyzji taktycznych bo nie było widać następnej chmury ani nawet jej cienia na ziemi.

Nisko nad "stumilowym lasem"
Lecieliśmy z 'Łajtem' na południe z zamiarem zrobienia trójkąta (wulkan został po lewej). Po przeleceniu Odry spadliśmy dosyć nisko ale udało się nam odbić od ziemi. Miałem trochę za głośno ustawione radio (i schowane z tyłu uprzęży), i o ile korespondencja z kolegami była OK to transmisje odbierane z Czantorii, Czarnej Góry i cholera wie jeszcze skąd obijały mi się echem po kasku, w końcu wyciągnąłem za kabelek jedna słuchawkę z kasku i głośność zrobiła się znośna.

Autostrada ...
Na trawersie Kędzierzyna-Koźla dogonił nas Negro. Pogoda wyglądała na lepszą w kierunku Śląska (tego Górnego, znaczy) dlatego skręciłem w lewo, chwilę leciałem pod szlakiem centralnie nad miastem, potem wypadłem spod szlaku i okazało się, że na wprost, w kierunku "stumilowego lasu", chmury się rozpadają, skręciłem bardziej w lewo w kierunku autostrady. Zabrałem się z parteru (200 m) nad niewielkim laskiem. Whitei niestety przyleciał tam za nisko i został, mi padło radio (uff, cisza). Negro wybrał inna trasę i spotkaliśmy się nad autostradą w miejscu gdzie słynna z telewizji trąba powietrzna wyłamała kawał lasu i poprzewracała samochody. Zawróciliśmy w kierunku lotniska. Najlepszy komin dnia złapałem na północnych stokach wulkanu o 16:45! Powietrze zrobiło się bardziej przejrzyste, piękne Cu ... tylko późno już ... Z powietrza podziwiałem lotnisko modelarskie, robiłem zdjęcia i stwierdziłem, że własnie obleciałem wulkan dookoła ... po raz pierwszy w życiu, tylko dlaczego nie zrobiłem wulkanowi ani jednego zdjęcia?


PS.
Wylądowałem na łące zaraz za płotem lotniska, składam się, kiedy przyszedł do mnie miejscowy młody człowiek, lekko tylko znietrzeźwiony, jego kolega został w bezpiecznej odległości ...
- No co tera, 'panie majster'? Jak stąd polecicie? - zagaił.
- Nie będę leciał, dzień się skończył trzeba do domu wracać ...
- A to na benzynę wam chodzi?
- Nie, to na adrenalinę ...
- A bo ja widziałem takie na benzynę.

15 lipca 2010

Wrażenia w Beskidu Wyspowego ...

W weekend pojechałem z Francuzem na Puchar Beskidu Wyspowego, bo bardziej na wschód miała być lepsza pogoda niż w Beskidzie Śląskim. W sobotę rzeczywiście było widać chmury ale jeszcze ze 30-40 km na wschód od Skrzętli gdzie było startowisko. Skrzętla (Skrzętla to miejscowość w pobliżu startu a nie góra) to nie jest wymarzone miejsce startu ani ze względu na dosyć trudne warunki terenowe na samym starcie ani z powodu lokalnych warunków termicznych. Jest  to idealne miejsce to delikatnego pożaglowania sobie na wspieranym termiką żagielku przy niezbyt silnym północno-wschodnim wietrze.

Zdecydowane kominy odrywają się na zawietrznej startu lub na przedpolu góry także 'zabranie się' wymaga pewnej wprawy w termicznym lataniu. Ze startu widać lotnisko w Łososinie Dolnej (od zawsze chciałem tam przylecieć ze Skrzycznego) oraz Jezioro Rożnowskie. Szybowce w kominach mogą być dodatkową wskazówką dot. miejsca występowania noszeń ;-), oni pewni to samo mówią o glajtach.

W sobotę poleciałem 22 km z wiatrem na bezchmurnej termice, na 1500 m wykręciłem się dopiero na zawietrznej, zawietrznego do Skrzętli, wyższego pasma - Chełmu. Potem jeszcze raz wykręciłem się z parteru ... no i to było na tyle - lądowałem we wsi Wola Piskulina w okolicach Łącka (tak, tak tego od śliwowicy łąckiej). Danek i Spike polecieli dwa razy dalej.

W niedzielę od rana było dużo chmur ale 'zabranie się' nie było wcale łatwiejsze, gorąco jak dnia porzedniego. Za pierwszym razem padłem pod górką a Heniu poleciał. Potem jeszcze przerwałem start i wylądowałem w 'małych krzaczorach' pod startowiskiem (start przerwałem, żeby się nie znaleźć w 'dużych krzaczorach'). Zaleciałem w okolice Rabki (i tam padłem) kiedy Heniu przez radio meldował, że jest nad Żywcem! Chwilę wcześniej w okolicy lądował też Pająk dzięki któremu dotarłem szybko z powrotem na start (dzięki!) i mogłem pojechać po Francuza, który zaleciał do Krościenka nad Dunajcem.

Zdjęcie z galerii Pawła.

13 lipca 2010

Mam najdłuższego ...

... wszyscy mi tak mówią (ci co go widzieli), a ja dzięki uprzejmości Pawła też w końcu zobaczyłem jak wygląda ... z pewnej odległości - większej niż długość linek. Musiałem aż w Beskid Wyspowy pojechać, żeby jakaś dobra dusza zrobiła mi zdjęcie, na którym widać go w całej (aż ośmiokrotnie) wydłużonej okazałości.

W sumie wylatałem na nim już trochę godzin ... i kilometrów i chyba mogę coś o nim opowiedzieć: zdecydowanie jest to partner dla doświadczonego 'jeźdźca', drogi sterowania są ekstremalnie krótkie ale jednocześnie siła na sterówkach rośnie progresywnie i łatwo wyczuwa się dozwolony zakres sterowania. Wyraźnie sygnalizuje wszystkie 'wyboje' i domaga się zdecydowanie reakcji ale bez szaleństw i jakichś dzikich narowów. Speed nie wymaga użycia dużej siły a na speedzie wyraźnie się uspokaja (profil robi się bardziej samostateczny). Bez problemu wstaje i to nawet 'klasykiem', lądowanie też nie sprawia problemów. Sol Tracer 2010 jest trzy-linowcem ale podwieszenie A i B są blisko siebie także ewolucja do dwu-linowca jest całkiem bliska (tak, tak, wiem, że jest już wersja dwu-podwieszeniowa).


Ładny jest i wydaje mi się, że zawiązała się miedzy nami jakaś taka ... nić sympatii ...

27 maja 2010

World Cross Country (XC) Online Contest - czy to działa?

FAI zachciało mieć swój Online Contest, zaprzyjaźnieni koledzy to "wystrugali" (technologicznie to to samo co "nasze" XCC) tylko ... jakoś nie bardzo rozumiem jakie są zasady. Kiedy loty tam są a kiedy nie. W listopadzie na czele była Kamira, na wiosnę ja coś tam poleciałem i wysunąłem się na prowadzenie (wcześniej miałem 5 lotów)  potem "znagła" pojawiło się na liście wyników dwóch Szwajcarów przed nami (z lotami z listopada z Brazylii). Później ci Szwajcarzy zniknęli magicznym sposobem i znowu ja zostałem liderem.

Dziś (lub jakoś niedawno - nie zaglądam tam codziennie) na prowadzeniu pojawił się Niemiec o polsko brzmiącym (przynajmniej po części) nazwisku  Rubin Berek Pisarek. Z koronnym, pięknym, 204 km prawie trójkątem zrobionym w tym samym rejonie co przeloty Muzyka i Spike-a.

Jakoś Czeski serwer lepiej działa i mimo, że nie oficjalnie World to jest bardziej internacjonalny niż ten internacjonalny.

27 kwietnia 2010

Beskidzka Sobota

Pogoda na sobotę zapowiadała się świetnie. Umówiłem się na wyjazd do Szczyrku z Grześkiem (z konkurencyjnego ale zaprzyjaźnionego teamu Sky-Country), pojechał z nami też Remigiusz. Kolejka na Skrzyczne nie jeździ ale jeżdzą koledzy glajciarze swoimi pojazdami 4x4. W Szczyrku przy transporcie spotkalismy Roberta. Ja zasadniczo to bym poszedł pieszo ... tak dla zdrowia. Na startowisku czekał już Łukasz (który właśnie kondycyjno-zdrowotnie podszedł do tematu). Skrzyczne jest fajnym miejscem kiedy nie ma tłumów turystów i glajciarzy, zdecydowanie polecam.

Na FIS-ie leżało jeszcze trochę śniegu. Wiatr nie wiał z żadnego konkretnego kierunku i choć na niebie były już Cu to nikt nie spieszył się ze startem. Kiedy wystartował Łukasz i wykręcił się, ruszyli też inni. Robert i Grzesiek startowali przede mną. Robert wykręcił się szybko i odszedł na trasę, Grzesiek został niewiele ponad szczytem kiedy ja startowałem. Początek był trudny i spadłem nisko nad Jaworzyną ale udało mi się złapać jakieś konkretne noszenie. Powyżej mnie doleciał do komina Grzesiek, szybciej zrobił podstawę i odszedł wzdłuż grani w kierunku Baraniej Góry. Dogoniłem go dopiero na trawersie Baraniej. Podstawy sięgały 2500 m ale noszenia były daleko od siebie, kominy miały bardzo ciasne centra i było dosyć turbulentnie. Lecielismy razem z Grześkiem w niewielkiej odległości, na południowych stokach Baraniej Góry przez chwile polatal z nami szybowiec.

Po doleceniu nad Wielkią Raczę skręciłem na wschód licząc, że przy tak słabym wietrze uda się nam wrócić na Skrzyczne. Niestety brak było chmur w kierunku Babiej Góry (widziałem dwa glajty w tamtym kierunku ale niżej od nas i nie wyglądało, że jest tam łatwo) za to ładnie wygladała Słowacja dlatego skręciłem na południe. Nad Słowacją znowu widzieliśmy szybowce ale w wiekszej odłegłości. Lecielismy dosyć wolno i nad Ruzomberokiem wyglądało, że raczej nie damy rady przelecieć nad Niskim Tatrami ani przeskoczyć nad Wielką Fatrę gdzie jeszcze były chmury, dlatego polecialem wzdłuż doliny prowadzącej do Liptowskiej Osady, po drodze dosyć mocno dusiło wiec prawdopodobnie dało się gdzie znaleźć jeszcze noszenie ...

Grzesiek lądował koło mnie kilka minut później. Robert przyslał sesemesa, że wylądowal koło Kubina i jest w knajpie w Rużomberoku. Remigiusz obiecał po nas pojechać, pomimo braku dowodu rejestracyjnego do samochodu (Grzesiek miał go przy sobie ;-)). Do Rużomberoka dowiózł nas słowacki narciarz ski-turowy. Zrobiło się już ciemno i zamknięto już hipermarket pod którym 'biwakowaliśmy' kiedy nagle i znienacka zajechał Ford Focus z uśmiechniętymi gębami Bubusia, Sapera i Gaździny. Paweł zaleciał z Żaru pod Bańską Bystrzycę czyli ze 40 km dalej. Już planowaliśmy małą imprezkę ale dojechał Remigiusz mercedesem i włączył nam się tryb szybkiego powrotu do żon i dzieci. Ja byłem w domu o już o pierwszej ... trzydzieści.

Mój track.

7 kwietnia 2010

Trofeo Montegrappa 2010

Trofeo Montegrappa to zawody lotniowe i paralotniowe o najdłuższej chyba tradycji w Europie (a może i na świecie?) pierwszy "Meeting Internacionale di Volo Libero" odbył się w Bassano del Grappa w Wielkanoc 1982 roku. Przez lata organizatorzy się zmieniali, jak również wielkość i rozmach imprezy, stały pozostawał termin (Wielkanoc) i miejsce (masyw Monte Grappa). W tegorocznych zawodach startowało 141 paralotniarzy, 87 lotniarzy 'klasycznych' i 9 lotniarzy 'sztywnopłatowych'. Na liście wyników można znaleźć takie nazwiska jak Luca Donini, Jimmy Pacher, Manfred Ruhmer czy Toma Coconea.

Rozegraliśmy dwie konkurencje: w Wielki Piątek i w Wielką Sobotę. W piątek podstawy sięgały ponad 2000 m i organizator dał nam polatać w rzadko odwiedzanym rejonie Monte Sumano. Na szczycie tej góry znajduje się wielki krzyż ze stali nierdzewnej z figurą Chrystusa. Pamiętam jak kiedyś, też w Wielki Piątek, wykręcałem się nad tym krzyżem i nad modlącymi się tam ludźmi. Tym razem jednak paralotniarze byli jedynymi pielgrzymami. Następnym punktem zwrotnym był zamek w Marostice a potem inny piekny obiekt sakralny - bazylika w Posagno i dolot do mety. Ze względu na tłok na startowisku spóźniłem się poważnie na marker startowy i leciałem cały czas w ogonie stawki. W powietrzu było zimno i po doświadczeniach z kite-owania leciałem w goglach narciarskich, o ile komfort cieplny miałem wyraźnie poprawiony to opływ kasku z goglami bardzo pogorszył mi akustykę, do tego stopnia, że słabo słyszałem wariometr.

Druga konkurencja odbyła się przy rosnącym zachmurzeniu i słabnącej termice. Ostatnie dwa punkty zwrotne umieszczonie były na płaskim terenie (Asolo i Villa Negre) co wymagało ostrożnego latania w końcówce trasy. Tutaj poszło mi wyraźnie lepiej, starałem się utrzymywac kontakt z czołówka przez całą trasę i na mecie byłem ok. 5 minut po zwycięzcy.

Kasia Gruzlewska-Łosik wygrała klasyfikacje kobiecią a bardzo dobre, 24-te miejsce, zajął Paweł Kumorek z konkurecyjnego Teamu CrackAirs (czyt. Krakers).

Task 1
Task 2

8 lutego 2010

40 km

W sobotnie popołudnie jeździłem po jeziorze w Imielinie. Spotkany na parkingu wędkarz twierdził, że lodu jest ponad 30 cm (hmm, liczyłem na więcej, na teraz to wystarczy ale na wiosnę ...). Jacyś ludzie jeździli quadami ciągnąc narciarzy i snowboardzistów, jakbym nie miał latawca to też w sumie niezła zabawa ...

Spodziewane (w/g prognozy z new.meteo.pl i windguru) nasilenie się wiatru pod koniec dnia wystąpiło ale nie "aż tak" żeby zaowocowało to jakąś ładną prędkościa. Chyba wiecej zabawy miałbym jeżdżąc po bardziej urozmaiconym terenie. Jazda po polach daje możliwość spotkania zwierząt, no i trzeba sie skupić, bo są przeszkody terenowe.

No ale te 40 km sladów które zostawiłem na jeziorze też było fajne :-).

26 stycznia 2010

Snow-kite-owanie na siarczystym mrozie.

Kajt-narciarz. fot. PawełNa południe od miejscowości Polanka Wielka jest piękne miejsce do kajtowania (w połowie drogi do Głębowic). Teren nie jest całkiem płaski, więc nie jest monotonny, a miejsca jest duuużo. Niedzielna 'sesja' przy słonecznej pogodzie, wietrze od 3 do 6 m/s i tempertaturze około (minus) -15 stopni, zaowocowała czterogodzinnym 'najazdem' i kilkoma zdjęciami (operowanie aparatem fotograficznym w tej temperaturze nie jest specjalnie wygodne). Najpierw było tam dwóch nieznanych mi osobiście kajciarzy, potem jeździłem trochę samotnie, a potem przyjechali TomekPaweł.

Goretex przymarzł mi do polara, na szczęce kasku zrobiła się lodowa skorupa, ... , dwa razy wylądowałem 'na ryju', ... ech pięknie było! Tomek oprócz kajta (kitesport Arctic 10.0), na którym dał się 'karnąć' (moja ocena *****) zabrał też model paralotni - 'on lata'!

21 stycznia 2010

Blog roku - Młoda prowadzi!

Mary(sia) i Marcin zwolnili się z pracy pojechali do Azji na czas jakiś ... no i piszą bloga www.swiatoobrazy.pl pełnego pięknych zdjęć.

Dziś po pierwszym etapie konkursu Blog Roku 2009 prowadzą w kategorii "Podróże i Szeroki Świat". Niech im Azja będzie przyjazną.


3 stycznia 2010

Słaby początek ...

Dziś udało mi się troche pojeździć na nartach z kitem. Śniegu na lotnisku w Gliwicach było trochę mało ale miał przyjemnie miekką konsystencję, niestety wiatru było jeszcze mniej. Jak już się jechało to przynajmniej tak jakoś fajnie lekko. Niestety tego jechania nie było za dużo, no ale zawsze to coś w porównaniu z okresem świąt kiedy było szaro, ciepło i deszcz padał. Na lotnisko pojechałem z psem, wrócił należycie zmęczony :-).
Zdjęcie z archiwum.