Sobotnia Pilica |
Jako, że nieoczekiwanie nigdzie dalej nie wyjechałem, w weekend pojechałem na moje rodzinne lotnisko w Rudnikach koło Częstochowy gdzie zaczynałem przygodę z termicznym lataniem ... no kiedyś tam. W sobotę jechałem tak trochę bez przekonania bo w/g prognoz miało wiać z południa i zapowiadała się termika bezchmurna. Za pierwszym holem się nie 'zabrałem' za drugim wyczepiłem się prawie w kominie i potem jakoś poszło ... Leciało mi się w sumie fajnie choć dosyć trudno, bo rzeczywiście na niebie nie było ani śladu Cu a inwersja ograniczała pionowy zasięg noszeń do ok. 1300 m nad ziemią. Wiało słabo z południowego zachodu, tam gdzie się dało starałem się lecieć maksymalnie na wschód żeby zawczasu ominąć 'strefy'. Podstawowa taktyka na płaskim na bezchmurnej to 'wlecieć nad środek największego lasu w okolicy' co na paralotni jest dosyć emocjonujące ;-). po drodze przekroczyłem Pilicę i w podziwiałem z daleka Zalew Sulejowski. Pod koniec dnia termicznego doczołgałem się w okolice Opoczna. Stopem udało mi się dostać do E75 i już nawet miałem następnego 'stopa' jadącego do Bielska ale wcześniej wyjechał po mnie moim samochodem Paweł uczący się u Waltera latać.
Niedzielna Pilica |
W niedzielę pogoda zapowiadała się podobnie ale trochę nieoczekiwanie, niebo zrobiło się cumulusowe a wiatr bardziej zachodni (czyli łatwiej lecieć bardziej na wschód) i ciut silniejszy. Tym razem nie byłem jedynym przelotowcem-wyczynowcem, przyjechał też Whitey. Znowu nie zabrałem się za pierwszym holem a Bioły poleciał ... za drugim razem trafiłem w dobre noszenie i dosyć szybko doszedłem go na trasie. Walterowi kursanci zaczęli odlatywać z lotniska i lądować po okolicy. O ile w rejonie lotniska noszenia były dobre to dalej zrobiło się dosyć słabo. Lecieliśmy z Biołym parą i nawet nieźle nam to szło gdzieś tak przez pierwsze 50-60 km.
Biała Wieża na kursie |
Potem lecieliśmy już trochę luźniej i Whitey odstał trochę, zaczęliśmy ustalać wzajemne położenie na podstawie obiektów na ziemi: była 'Biała Wieża', 'Wiatraki' i 'Jeziorko z Żaglówkami w środku Wielkiego Lasu'. Łajt w końcu powiedział, że ląduje na 80 km w okolicach Końskich i że postara się zorganizować powrót. Ja poleciałem przez 'Wielki Las', chmury (złośliwie chyba) robiły się nad środkiem terenów nie nadających się do lądowania. W okolicach Radomia coś tam jeszcze złapałem słabiutkiego, końcówkę leciałem z wiatrem starając się dobić do równej cyfry 150 km co nastąpiło jakieś 50 m nad ziemia, zrobiłem zakręt pod wiatr na wysokości czubków drzew i wylądowałem na niewielkiej łączce przy chałupce pod lasem ... od razu rzuciły się na mnie komary, potem przyszedł gospodarz z dwoma psami, rozdzwoni się telefon ...
Do Radomia dojechałem Polonezem z miejsca lądowania. Na dworcu w Radomiu poznałem lokalny koloryt (dasz 90 groszy na piwo? Tylko 90 groszy, nie 9 złotych ...) Z Radomia na lotnisko, długo jechaliśmy z Łajtem i Adrianem - kolegą Łajta, który akurat przypadkiem wracał z Kielc do Gliwic no i zgodził się pojechać przez Radom, Piotrków, Częstochowę - DZIĘKUJĘ!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz