2 września 2008

Koniec wakacji

Niedziela zapowiadała się ładnie, ze słabym wiatrem. Pojechałem z Malim i Francuzem na Skrzyczne. Na górze mnóstwo ludzi, nie tylko glajciarzy ale wogóle turystów jakiś piknik cy-cóś ... Na starcie generalnie nie było wiatru. Chłopaki grali konkurencję Pucharu Beskidów ale jakoś tak bez wiary ułożyli tego taska, niby obszarówka ale cylindry po 2-3 km ... no i za dużo tych cylindrów.

Z Malim i Francuzem umówiliśmy się na docel powrot Żar z możliwością 'przedłużenia' po Beskidzie Małym jakby nad Żarem było fajnie. Mali odpalił pierwszy z nas i wykręcił się bez problemów. W powietrzu latało już kilka glajtów. Ja wykręcałem się w jakims słabym noszeniu w okolicach Jaworzynki, zanim mogłem przeskoczyć nad szczyt i dokręcić podstawę. Po mnie startowała większa grupa ale jakoś nie szło im zdobywanie wysokości. Mali mówił coś przez radio ale moje nie ładowane od Bułgarii zaraz odmówiło pracy.

Przeskok prze kotlinę Żywiecką zawsze jest trochę ryzykowny, wcześniej były tam ładne chmury ale dla mnie nic z tego 'teksasu' nie zostało. Prześlizgnąłem się po jakichś mizernych noszonkach i w zbocze Magurki wmeldowalem się dosyć nisko ale zadziałało. Nad Magurką latało kilka szybowców i były tu ładne Cu ale nad Żarem była 'plaża' i nie było widać nic unoszącego się na termice po tamtej stronie doliny. Znad Magurki polecialem po prostej nad knajpę na szczycie, zachaczając po drodze o chmurkę nad doliną. W dole widziałem Malego lecacego z powrotem w okolice tamy w Tresnej. Zrobiłem zwrot nad Żarem i też polecialem w ten rejon, tutaj wiało wyraźnie z południa. Tu urwałem sobie linkę od speeda z jednej strony. Złapałem jakieś mizerne noszenie nad żeberkiem dochodzacym do głównej grani Magurki ale samolot holujący szybowiec, zostawil go nad następna grańką. Szybowiec miał wyraźny komin. Mali w tym czasie lądował na boisku piłkarskim po drugiej stronie Soły. Skoczyłem po wiatr po ten szybowiec ale do wejscia nad grań zabrakło mi 30 może 50 metrów wysokości. Na zawietrznej też coś nosiło ale było dosyć turbulentnie i nie mogłem się jakoś wyskrobać z parteru. Przez dłuższą chwilę walczyłem o utrzymanie się w powietrzu ale w końcu złapalem jakiś konkret. Potem skoczyłem nad miejsce gdzie się wykręcałem w tamtą stronę ale zamiast spodziewanego wyjazdu była jakaś mizeria. Nad doliną latał jakiś glajt w nieokreślonym kolorze (ogolnie jasny) przemieszczałem sie w miezernych noszeniach w jego kierunku w końcu złaplem coś około 0.7 m/s więc on przylecial do mnie. Patrze, a to Francuz! Tylko komin zesłabł był do zera. Poleciełismy w przeciwne strony. Na środku doliny latali modelarze, mieli nawet jakiś duży model ale ten stał tylko na trawie a latali jakimś maleństwem.

Ostrożnie przeleciałem nad Buczkowicami, tutaj wiatr zmienił się na wschodni więc mi pomagał. Za Skalitem zobaczyłem wykręcajace się jastrzębie więc do nich dołączyłem. Nareszczie normalna termika! Nad Szczyrkiem latało całe mrowie glajtów. Nad szczytem Skrzycznego dokręciłem podstawę i polecialem w kierunku Baraniej Góry po grani. Zadziwiony oglądałem krajobraz, dawno tu nie latalem, Bieszczdy się tam robią. Las wyżarło cóś ... od Skrzycznego do Baraniej same 'golizny'. Zawróciłem w do Szczyrku, potem polecialem jeszcze w kierunku Klimczoka ale tam wiatr wiał wyraźnie z południa, predkość z wiatrem wzrosla mi do ponad 50 km/h. Nie dolecialem do szczytu bo sią obawiałem, że nie wrócę (no a moi koledzy zostali w okolicach Żaru). Jeszcze kółko nad Szczyrkiem jakieś spiralki i do lądowania. Na podejściu jeszcze jakiś materac mnie postraszył obracając się 'ze stokiem', zostawiłem mu miejsce, tak na wszelki wypadek a potem mi zabrakło trochę aby wylądować na skoszonym.

Na lądowisku przyjemna atmosfera. Wylatani, zadowolenie ludzie. Piękne zakończenie wakacji.

12 sierpnia 2008

Puchar Świata 2008, Sopot, Bułgaria - Podsumowanie


Sopot to miasto w Bułgarii 130 km na wschód od Sofii. Miejsce to jest znane pilotom latającym zawodniczo od kilku lat. Były tam wielokrotnie rozgrywane zawody paralotniowe lokalne i międzynarodowe (w tym Puchar Świata 4 lata temu - zawody odbywały się w kwietniu, rozegrano 2 konkurencje). Tym razem pogoda nam sprzyjała - w ciągu 7 dni zawodów rozegraliśmy 6 konkurencji. Zdecydowanie były to najlepsze zawody w historii startów Polaków w PWC:

  • Klaudia Bułgakow wygrała klasyfikację kobiet
  • Klaudia Bułgakow wygrała 2 razy konkurencję w klasyfikacji kobiet (task 11, task 14)
  • Rafał Łuckoś wygrał konkurencje PWC jako pierwszy w historii reprezentant Polski (task 14)

11 sierpnia 2008

Dramatyczny finisz: 6 konkurencja, PWC Sopot.

Ze wzgledu na zagrozenie zbliżającym się chłodnym frontem i zwiazanymi z nim burzami wyłożono krótką konkurencje 44 km z metą na płaskim, w miejscowości Bania. Początek tasku leciałem w pierwszej grupie, było dosyć tłoczno i turbulentnie. Przed nami nisko i z przodu leciał samotnie Mali. W okolicy pierwszego punktu zwrotnego niepotrzebnie poleciałem nad wysokimi górami, gdzie mnie spłukało do parteru i straciłem dużo czasu. Paweł też miał dosyć dramatyczne przygody w górach, spadł do dolinki bez możliwości ladowania ale jakoś wyleciał.

W okolice 2 punktu doleciałem razem z grupką w której były miedzy innymi 3 pierwsze panie, Paweł i Sławek. Od tego momętu widziałem prawie całą walke o pierwsze miejsce w klasyfikacji kobiet w tych zawodach. Klaudia leciała rewelacyjnie, odważnie ale z zapasem bezpieczeństwa. Wychodziła z kominów w najlepszym momęcie, wpędzając mnie w kompleksy. Anja próbowała desperacko atakować, kilka razy znienacka opuszczała komin i próbowała uciec z peletonu. Ewa leciała najostrożniej ale trzymała się grupy. Trochę z przodu leciała jeszcze Keiko ale ona, tym razem, nie liczyła się w walce zwycięstwo w zawodach.

Najtrudniejszy w tej konkurencji był dolot do mety (do zaliczenia był jeszcze 1 punkt zwrotny "na płaskim" ale był on "po drodze" z gór do mety). Górą wiatr lekko pomagał w locie do mety ale dołem wiało zdecydowanie w pysk (ok. 15 km/h). Przed samą metą było miasto, raczej bez możliwości lądowania (ale Mali dał radę). Można było je oblecieć z lewej lub prawej ale ze stratą.

Nad górami zrobiliśmy maksymalną wysokość - doskonałość do mety wynosiła ok. 9 - co zwykle wystarcza przy dobrych warunkach na dolocie. Po drodze było widać lecącą do mety dużą pierwszą grupę - z której część pilotów walczyła deperacko w parterze. W miare jak spadała mi wysokość, malała też prędkość a rosła doskonałość potrzebna do dolotu do mety. Wybrałem najbardziej rokujący rejon na złapanie 'czegoś' i wcisnąłem speeda. Znalazłem prawie 3 metrowe dosyć ciasne noszenie i zanim peleton dolecial do mnie miałem już kilkadziesiąt metrów przewagi. Próbowałem wycisnać z noszenia wszysko co się dało ale wznoszenie spadło a 'ci pod spodem' zaczeli mnie dochodzić, skoczyłem do przodu widząc wykręcającego się z dołu 'marudera' z poprzedniej grupy. On wyskoczył wysoko zanim doleciałem i dla mnie 'zostało' tylko 2 m/s. Podemnie wleciała Anja, Klaudia, Keiko i Sławek. Kiedy doskonałość do mety wynosiła 5 wyszedłem z komina, chwilę wcześniej i niżej poleciał Łosoś który tutaj się jakoś znalazł. Doskonałość potrzebna do dolecenia jak zaczarowana "stała" na wartości 5 (co oznacza, że dolot wychodzi "na styk"). Przez chwilę było niewielkie noszenie więc zrobiłem 1 kółko na którym wyprzedził mnie Sławek i jakiś Axis (przelecieli przez 'zafarbowany' przeze mnie rejon noszenia po prostej). Nad miastem dusiło, kilka glajtów lądowało zaraz za miastem - od kilkuset do klikudziesięciu metrów przed metą.

Widziałem Łososia jak ląduje 2-3 m przed metą (potem się okazało, że przekroczył linię mety w powietrzu, zrobił 2 zakrety i wylądował przed taśmą ale w tamtej chwili byłem przekonany że nie doleciał). Nad taśmą miałem może z 50 m zapasu - wystraczyło na zrobienie 1 kółka i lądowanie pod wiatr. Po chwili metę przeleciala Anja a Klaudii zabrakło mniej niż 100 m. Chwilę później doleciała wysoko Ewa. Klaudia była bardzo zmartwiona, bo wyglądało no to, że straciła pierwsze miejce (na szczęście po podliczeniu punktów okazało się, że jej przewaga z poprzednich konkurencji była wystarczająca).

8 sierpnia 2008

Łosoś i Klaudia wygrali dzisiejszą konkurencję! Puchar Świata, Sopot, Bułgaria.

Rano było trochę chmur poniżej szczytów ale zanim dojechaliśmy na startowisko podstawy się trochę podniosły. Prognozy były dobre z małym prawdopodobieństwem wystąpienia burz i słabym wiatrem. Rano na briefingu zapowiedziano, że zwycięzca dziesiejszej konkurencji otrzyma 500 euro a nie jak zwykle 300. Trasa konkurencji o długości 100 km była ułożona w całości po górach: najpierw prawie 40 km na wschód potem powrót i punkt zwrotny kilkanaście km na zachód od startu i jeszcze punkt zwrotny blisko przed metą w Sopocie. Początek leciałem po wysokich górach, Mali z Łososiem i Klaudia lecieli w połowie wysokości zbocza nad "kantem".

Góry nie są tutaj strome, a w zasadzie jest dosyć stroma ich pierwsza część od doliny a potem na krawędzi lasu teren się dosyć wypłaszcza i mimo, że wysoko na grani są skały to teren u góry jest dosyć słabo nachylony. Od głównej grani odchodzą żeberka przedzielone żlebami i dolinkami o różnej szerokości ale generalnie średnie partie gór jest to teren nie nadający się do lądowania.

Pogoda była podobna jak wczoraj, z dużą ilościa chmur ale nie było wyraźnego wiatru gradientowego (jedynie wiatry lokane). Spadłem nisko przed pierwszym punktem zwrotnym i długo wygrzebywałem się z parteru. Kiedy wróciłem w góry byłem już raczej w ogonie stawki, jeden komin przedemna leciała Ewa resza partnerów była mi raczej nie znana. Kiedy dolecieliśmy w okolice startowiska w radio było słychać korespondencję dotyczącą opadu deszczu a po chwili konkurencja została przerwana z pododu burzy nad górami blisko od trasy. Lądowaliśmy koło biura zawodów za oficjalnym ale małym i niezbyt bezpiecznym ladowsku z duża ilościa przeszkód na podejściu.

Rafał prowadził stawkę w momęcie przerwania tasku a Klaudia leciała w drugiej grupie glajtów i w krytycznej chwili była zdecydowanie z przodu przed wszystkimi innymi kobietami. Wieczorem odbyło się wręczenie nagród za konkurencję i party sponsorowane przez wiskey Jim Bean. Odśpiewalismy zwycięzcom Mazurka Dąbrowskiego. Małym zgrzytem było wycofanie się organizatora z kwoty 500 na 'standardowe' 300 dla zwycięzcy.

Po 5 konkurencjach Klaudia prowadzi w klasyfikacji kobiet przed Anja i Ewą i zajmuje bardzo wysokie 29 miejsce w klasyfikacji zawodów. Jutro jest ostatni dzień kiedy możliwe jest rozegranie konkurencji.

7 sierpnia 2008

Klaudyna prowadzi po 4 konkurencjach. Puchar Świata, Sopot, Bułgaria.

Wczoraj mocno wiało i nie lataliśmy, choć na niebie były piękne szlaki cumulusów i wspaniała widoczność na kilkadziesiąt kilometrów, wieczorem zaś piękne soczewki oświetlone od spodu zachodzącym słońcem. Odbyły się za to zawody zespołów w tutejszym adventure parku, walczyliśmy dzielnie i nieźle się bawiliśmy (doszliśmy do ćwiecfinału!). Po południu pojechaliśmy na basen do miejscowości Hissar. Wyniki trzeciej konkurencji w dalszym ciągu nie są ostateczne bo było wiele protestów dotyczących kar za przekroczenie dozwolonej wysokości, na dodatek członkowie komisji, która takim sprawami się zajmuje też byli ukarami i nie nie mogą głosować w tej sprawie, ogólnie patowa sytuacja ...

Dzisiejsza pogoda była zupełnie odmienna od poprzednich dni. Widoczność nie była rewelacyjna, na niebie przeważały chmury, były duże obszary cienia. Konkurencja (90+ km) też była zupełnie inna niż poprzednie i bardziej 'klasyczna'. Całość trasy wiodła nad górami, pierwszy punkt zwrotny był oddalony od startu o ponad 40 km na zachód, potem należało zrobić punkt zwrotny w Karlowie (tutaj mieszkamy) na wschód od Sopotu i wrócić na metę. Przed startem powiązaliśmy z Malim torchę 'supełków' coby oswoić trochę mojego rumaka. Na starcie od rana wiało normalnie pod stok a nie jak w poprzednich dniach "z górki". Początek trasy postanowiłem polecieć przedpolem bo tutaj było więcej słońca i chmury wyglądały ładniej, szybko się okazało, że był to błąd strategiczny w dniu dzisiejszym, grupa lecąca nad górami zrobiła to wiele szybciej i bezpieczniej. Na dodatek wariometr zaczął mi pokazywać że prąd mu się kończy, wygrzebałem z kieszeni zapasową "pikawke" i przestawiłem w jednym okienku na GPS-ie pokazywanie prędkości pionowej ale moje wario podstawowe wytrzymało finalnie do końca konkurencji. Przed pierwszym punktem zwrotnym spotkałem Malego, który wracał na samym czele stawki - miał w tym miejscu już kilka kilometrów przewagi. W okolicach punktu zwrotnego lądowało wielu pilotów z grupy w której laciałem i większość trasy powrotnej leciałem sam z kilkoma zaledwie glajtami w zasięgu wzroku. Powrót był pod wiatr o prędkości ok. 10-15 km/h i trzeba było się trochę napracować. Kiedy doleciałem w okolice startu cały rejon był zacieniony i w rezultacie nie osiągnąłem ostatniego punktu zwrotnego. Lądowałem na stadionie piłkarskim w środku miasta Karlowa, bo na polu z brzegu miasta, które wybraem wcześniej do ladowania pasły sie konie, a to płochliwe bestyje, no i trawa na stadionie była zielona i ładnie przystrzyżona ...

Konkurencję wygrał dziś Mikołaj Szorochow drugi raz w tym roku (i wogóle drugi raz w życiu wygrał task w PWC). Klaudyna doleciała do mety jako druga kobieta (dziś wygrała Anja Kroll), Ewa padła kilka km przed metą, Klaudia prowadzi w klasyfikacji zawodów. Mali i Paweł padli na powrocie w okolicach zwężenia doliny tworzącego coś w rodzaju przełęczy. Łosoś padł po pierwszym punkcie zwrotnym i stracił niestety bardzo dobrą pozycję z poprzednich dni.

5 sierpnia 2008

Klaudyna prowadzi (Puchar Świata, Sopot, Bułgaria)


Dla mnie te zawody zaczeły się pechowo zanim zaczeliśmy latać, bo wyciąg krzesełkowy (a w zasadzie obsługa), którym wjeżdżamy na górę chciał mnie zabić, od razu pierwszego dnia, ale się nie dałem (no ale mam obdartego ryja i przez dwa dni mnie bolały nadgarstki - latanie pomaga), na dodatek organizator zarządził mi kontrolę 'antydopingową', która polegała na mierzeniu ciśnienia i dmuchaniu w alkomat no ale przy okazji zdezynfekowali mi moje "szramy auf der pysk". W pierwszej konkurencji: 71.4 km, Łosoś doleciał na 4 pozycji, Mali na 30. Klaudia doleciała kilkanaście sekund po Ewie w bardzo dobrym czasie. Ogólnie było dosyć turbulentnie, pierwsza część trasy po górach a potem po płaskim. Z Pawłem obstawialiśmy środek stawki niestety.

Drugi task 86,8 km zaczął się od kilku malowniczych dust-devili na starcie a miał się zakończyć przy kolejce pod górami. Rano było widać chmury tupu lenticularis. Większośc trasy wiodła nad płaskim ale przez metą był do zrobienia punkt zwrotny w górach na 1200 m. Niestety jak dotychczas codziennie wieje tutaj północny wiatr a my startujemy na południe. Ten wiatr nasila się po południu kiedy termika w górach słabnie a dolina jeszcze dobrze pracuje i ostani punkt zwrotny był niebezpieczny, konkurencja została zatrzymana przed ostatnim punktem zwrotnym i wszyscy lądowali w okolicy mety z poprzedniego dnia. Znowu pięknie poleciała Klaudia i wygrała konkurencje wśród Pań wychodząc na prowadzienie z klasyfikacji zawodów ale z przewagą zaledwie 3 punktów nad Ewą. Łosoś spadł na 6 pozycję po tym tasku a Mali gonił stawkę samotnie daleko z tyłu. W powietrzu było mniej turbulentnie i więcej chmur.

Dzisiejszy task 78,1 km - znowy początek nad górami potem po płaskim i meta oddaloną od gór w miejscowości Bania (co na polski można by przetłumaczyć jako 'Zdrój' - są tam źródła 'wód' i odpowiednią infrastruktura kąpielowa). Obowiązuje nas tutaj ograniczenie wysokości do 2900 m co dzisiaj przed startem w powietrzu miało znaczenie bo podstawa chmur była wyżej. 47 pilotów przekroczyło tą wysokość za co otrzymali kary punktowe. Początek trasy po górach i chmurach leciałem dobrze w czołówce, po pierwszym punkcie zwrotnym poleciałem za bardzo ostrożnie, tutaj było raczej bezchmurnie, no i straciłem. Klaudia leciała przede mną i nie mogłem jej dogonić. Oczywiście przekręciłem dolot. Dużą część trasy Mali był w ściśłym czubie ale źle pograł w końcówce. Po przedostatnim punkcie zwrotnym wyprzedził mnie Łosoś a ja na dodatek za 'krótko' chciałem zrobić ostatni punkt zwrotny i musiałem się do niego wrócić (straciłem na tym z minutę). Klaudia doleciała pięknie chwilę za Ewą ale Ewa dostała karę za przekroczoną wysokość. Paweł doleciał kilka minut po mnie.

Wyniki są tutaj:
http://new.pwca.org/
A blog Klaudii tu:
http://www.ars-media.org/

12 lipca 2008

I po Mistrzostwach ...

Dziś rozegrał się ostatni task, w końcu taki normalny wyścig do mety, pogoda też przyzwoita, choć z rana nie wyglądało dobrze na startowisku, wiało ze wschodu a tutejsi znawcy nie umieją latać przy takim kierunku wiatru. Termika "ruszyła" na poważnie z pierwszymi zawodnikami, nawet dało sie wykręcić 2400. Nad started usłyszałem, że Mali rzucił paczkę ale, że wszystko OK i, że się składa.

Trasa wiodła po górach gdzie nas dotąd nie było ale gdzie był rozgrywany Puchar Świata. Ja z pewną taką nieśmiałościa podszedłem do tych górek bez śladu chmur nad nimi w rezultacie czołowa grupa uciekła mi zaraz po cylindrze startowym a ja zostałem pod chmurą no i już ich nie dogoniłem. Leciałem trasę w większości sam, bez rewelacji.

Przyzwoicie doleciał Łosoś. Ja, Paweł, Kasia i Klaudia dolecieliśmy w podobnym czasie. Ewa i Anja też były w naszych okolicach wiec Ewa obroniła się i tym samym zdobyła tytuł Mistrzyni Europy.

11 lipca 2008

Dziewczyny ładnie dziś poleciały a ja mam pozamiatane.

Klaudia doleciała dziś w czasie 2h 38 min, Paweł 2h 53 min, Kasia też doleciała do mety pewnie trochę dłużej leciała bo jeszcze nie wróciła. Mali padł na ostatnim punkcie zwrotnym, Łosoś też gdzieś padł.

Task dziś był zupełnie inny niż graliśmy (lub próbowaliśmy) przez ostatnie 2 tygodnie. Po starcie wykręciłem się w kominie dokładnie nad startowiskiem, samotnie bo na starcie nic nie wiało i nikt się nie chciał rzucić, to startowisko (fucking Fakir) nie jest przyjemne bez wiatru. Cylinder startowy wybrałem dobrze, wystartowałem w drugiej grupie lecieliśmy z Robertem Bernatem ale po doleceniu w okolice Niskiej Bani zorientowałem się, że nie mam włączonego tracka na żadnym Giepsie. Próbowałałem wrócić się te 7 km ale tutaj było dosyć cienko i pod wiatr co prawda niezbyt silny. Padłem pod górami. Chciałem jeszcze dojść na start bo okno było jeszcze otwarte ale to było ok 5 km i nie zdążyłem. Wróciłem stopem, kiedy na oficjalnym lądowisku lądowała Karolina.

10 lipca 2008

Warun zajebisty.

Wczoraj przesiedzieliśmy cały dzień na starcie czekając na osłabnięcie wiatru ale finalnie zjechaliśmy na dół samochodami, nikt z zawodników nie chciał czekać do wieczora, żeby sobie zlecieć. Za Malim, Karoliną, Pawłem i Fidelem pojechaliśmy się wykąpać. 'Odkryliśmy' jeziorko tylko 30 km od Niskiej Bani - w okolicach miejscowości Biela Polanka. Woda ciepła, Paweł demonstrował swoje umiejętności w skakaniu do wody (4 m deniwelacji), ale ja się chyba przeziębiłem, nie wiem od czego. Wieczorem 3 Mistrzów Polski pojechało wypuścić Karolinę na wieczorne latanie na żaglu na Niską Banią. Wieczorem Jury rozpatrywało protest Macedończyków dot. zastąpienia Franty Pavlouszka przez Petrę Slivovą w teamie Czeskim, protest oddalono.

Przekaszlaną noc odsypiałem dziś na startowisku. Start do konkurencji był z północnego startowiska (tzw. "fucking Fakir"). Czekaliśmy znowu dosyć długo, tym razem na poprawę warunków termicznych - w koło codziennie są chmury a nad nasza górką nie ma - wygląda na to, że jest to najgorsze miejsca do latania w całej Serbii. W końcu komitet taskogenny ustalił zeznania i rozpoczęły się starty do konkurencji moja pozycja w rankingu trochę się poprawiła po poprzednim tasku więc startowałem w przyzwoitym czasie po otwarciu okna - zdążyłem na drugi slot czasowy 14:00 (pierwszy był o 14:00 ale nikt w nim nie poleciał) ponieważ na briefingu byłem jeszcze zaspany to zapomniałem zobaczyć ile km ma cylinder startowy a przez radio nikt mnie chyba nie słyszał. Wypatrzyłem Kasię, podleciałem do niej w kominie i zapytałem ją donośnym głosem ;-).

Ponieważ do startu wykręcałem się 'z marszu' to miałem stratę ok 200-300 m wysokości do czołowej grupy, ale zdecydowałem się lecieć i nie czekać. Oni byłi na pierwszym punkcie zwrotnym 2-3 min wczesniej ale potem był przeskok przez dolinę gdzie dusiło i po przeskoku ich doszedłem wybierając lepszą trasę. Dolecieliśmy z powrotem do pasma idącego wdłuż gór oni skoczyli pod wiatr a ja poleciałem bardziej w kierunku punktu. Złapałem jakiś ciasny komin, przyleciał do mnie Szorochow i potem jakies inne glajty. Niezbyt mocny komin z początku przybliżał się do punktu zwrotnego ale minął go w niewielkiej odłegłości, noszenie się później poprawiło i wykręcalismu je niewielką grupką w której był Valicz na Niviuku, Robert Bernat, jakis inny "JuPi" i kilka innych glajtów, wyglądało że jesteśmy w tej chwili pierwsi. Z tyłu zrobił się piekny Cu, ja postanowiłem się pod niego wrócić. Po drodze zrobiłem punkt zwrotny kiedy usłyszałem głos Pawła w radiu, że "task is canceled". Przełączyłem się na częstotliwość organizatora aby to potwierdzić ale zachowanie innych wskazywało, że to fakt jest. Za początku chciałem nawet polecieć dalej ale brak transportu powrotnego w przypadku dalekiego lądowania i konieczność zameldowania się (i teamu) po locie spowodowała, że obróciłem się z powrotem.

Pod wiatr przędkość na GPS-ie oscylowała ok. 15-20 km/h leciałem nad żeberkami na których wykręcaliśmy się przed drugim punktem zwrotnym. Na podejsciu do pola przy drodze okazało się, że wszyscy 'nasi' są tutaj w powietrzu. Mali, ja i Paweł lądowalismy przy samej drodze a dziewczyny i Łosoś na łączce 200 m od drogi. Oczywiście ci którzy nie wrócili się z wiatrem szybciej wsiedli do transportu i nam tylko pomachali. Zabraliśmy się autem Niemieckim tzn. z Ewą i Robertem. Niemiecka była pani kierowca i jeszcze jeszcze jeden pilot (Peter - majtkowo niebieki boomerang z obrazka z początku zawodów).

Siedząc na ziemi podziwialiśmy piękne szlaki Cu na trasie. Konkurencja podobno została przerwana z powodu silnego wiatru w okolicach drugiego punktu zwrotnego. Wiatr tam wiał ale dało się polecieć pod wiatr.

8 lipca 2008

W pysk dostałem ...

... przed startem jeszcze, pakowałem się przed otwarciem okna kiedy startował z góry nasz "komputerman" ... no i wpadł na mnie, potoczylem sie po stoku i po glajtach ale luzik, nic się nikomu nie stało.

Dzisiejszy task (56 km) był podobny jak poprzedni, ta sama meta tylko inny punkt zwrotny po drodze. Ale odmiennie niż poprzednio startowaliśmy z dużego startowiska na południe. Zresztą zmienialiśmy startowisko dwa razy, z południowego "Riley" za północnego "fakir-a" i spowrotem na na poludniowe. Cały dzień gonił nas chłodny front.

Startowisko południowe jest duże ale tak na prawde jest tam tylko kawalek dobrego, gładkiego i stromego stoku (ustawionego na południowy wschód, a dziś wiało z południowego zachodu) reszta to słabo naczylona łąka z ostrymi wapiennymi kamieniani wystającymi z trawy, upstrzona kolczastymi krzaczorami. Dziś Franta Pavlouszek, który pytał mnie kila razy czy nic mi się nie stało, po tym przedstartowyn "knock-out-cie", sam sobie uszkodził kolano na starcie.

Po starcie dało się utrzymać w powietrzu ale zrobienie wysokości było niebanalnym zadaniem. Ktoś na biało-czerwonym Mercurym rzucił paczkę i prze chwilę zastanawiałem się czy to nie Kasia. Wylądował bezpiecznie ale w lesie. W momęcie otwarcia startu nie byłem na dobrej wysokości aby polecieć w góry. Skoczyłem na południową stronę, przeleciałem nisko nad górką odstającą on głownej grani z trawiastym wierzchołkiem i tam na zawietrznej próbowałem coś wykręcić. Przeleciał koło mnie Mali. Uzyskną wysokość zużyłem na przesuniecie się w lepszy rejon. Tutaj na granicy gór i płaskiego lecialem przez chwilę z Robertem ale potem on skoczył samotnie nad środek doliny a ja wybrałem góry. Znowu byłem nisko nad terenem i kilka innych glajtów latało w okolicy. Noszenia były slabe ok 1-1,2 m/s. W pewnej chwili udało mi się złapać mocniejszy 3-4 metrowy komin i wyjechałem na ponad 2000 m. Skoczyłem w kierunku pierwszej grupy ale jak doszedłem w rejon gdzie zdobywali wysokośc to właśnie odchodzili z niego, tam tęż było słabo razem z Andrzejem Małeckim (GER) skoczyliśmy w kierunku punktu i tam złapaliśmy mocnieszy komin. Po zrobieniu punktu dolot wykręcałem w przyzwoitym noszeniu 2 m/s. Pomier czasu na mecie był 1 km przed linią a potem trzeba było przelecieć przez "kreske" ale już nie spiesząc się.

Do mety doleciały Ewa i Anja (obie przede mną), Doleciał też Paweł. Kasia padła na 30 km, Rafał na 37 km, Mali ok, 20 km, Klaudia na 14 km.

7 lipca 2008

Ciepło i słonecznie.

Przesiedzieliśmy na starcie, tym razem, na tym dużym - na południe, cały dzień. Wiało z południa 5-7 m/s i start nie stanowił problemu ale termika nie chciała działać za dobrze. Wind-dumies latali do wysokosci 100-200 m nad start i było trudno zrobić konkurencję, tak aby była bezpieczna - na północ od startowiska jest rejon bez możliwości bezpiecznego lądowania. Jutro niestety podobny typ pogody. Ciepło, stabilnie.

6 lipca 2008

Task 2: docel 57,1 km

Wczoraj przesiedzieliśmy całe przed- i część po-południa na starcie, i ostatecznie nie było konkurencji, było wysokie zachmurzenie, słaba termika i nasilający się wiatr.

Dziś dzień zaczął się ładnie, powietrze było 'byste' i nie było na niebie żadnego cirusa czy innego badziewia ale na starcie od rana dosyć mocno wiało, za to wiatr miał słabnąć w ciagu dnia. Ja po pierwszej konkurencji byłem w zasadzie ostatni do startu. Czekaliśmy długo: start z ziemi był otwarty o 14:30 a o 15:00 była pierwsza bramka startowa w powietrzu, następne co 15 minut.

Start był dużo lepiej zorganizowany niż w pierwszym tasku choć nie idealnie. Wogóle cała organizacja po interwencji przedstawicieli FAI wyraźnie się poprawiła. Transport na start zadziałał dużo lepiej - jest 6 nowych van-ów zamiast jednego autobusu i transport na start odbywa się za jednym razem a nie na raty jak poprzednio.

Zadaniem na dziś był docel prędkościowy 57,1 km z wiatrem z kilkoma możliwymi czasami startu (co 15 minut). Z nas tylko dziewczyny miały możliwość wczesnego startu co pięknie wykorzystała Kasia. Czekając na start widziałem Anję Kroll, która wjechała powtórnie na startowisko - nie zabrała się za pierwszym razem. Ja po starcie nie miałem problemów z wykręceniem się ale nie zdążyłem dokręcić się do podstawy chmury kiedy noszenie się skończyło a chmura zaczęła rozpadać.

Do cylindra statowego miałem 500 m z wiatrem, ok. 2000 m.n.pm. na 'budziku' i nie miałem możliwości się wykręcić się wyżej. Całe 'stado' - miedzy innymi, dobrze widoczny, dzięki reklamie Losoś - było 300-400 m powyżej. Przytrzymałem się kilka minut, których brakowało do otwarcia następnej bramki startowej w zerku i poleciałem z tą dużą grupą. Oni poszli po prostej wzdłuż doliny a ja z młodym Szwajcarem - Michaelem Siegel-em na Omedze, jakim SOL-em i Niviukiem polecieliśmy w góry. Do grani doszliśmy nisko i z początku nie było tam za mocno ale cała duża grupa spadła nisko.

Na koncu pasma uformowala się czołowa grupa i szeroko rozstawieni ruszylismy w okolice miasta Pirot. Tam za pasmem gór znaleźliśmy ostatni komin przed dolotem do mety. Dolot był z wiatrem ale mocno dusiło nad środkiem doliny. Ogólnie dolot jak zwykle przekeciłem, mogłem z ostatniego komina wyjść jakies 1,5 - 2 min wcześniej i jeszcze dolecieć z zapasem. Valicza malowniczo poskładało na speedzie centralnie przede mną i chwilę spadał w dziwnej konfiguracji. Ja zrobiłem metę w 1 h 21 minut i jakieś sekundy Paweł lecial ok. 3 minuty dłużej. Dolecieli też Łosoś i Mali a na mecie czekała już na nas Kasia, Ewa i Robert, którzy odeszli we wcześniejszej grupie. Jedynie Klaudia gdzieś się zapodziała po drodze, miała jakieś problemy z elektroniką. Ogólnie dzień udany.

4 lipca 2008

Chłodny front przechodzi ...


... nie latamy dziś, rano było jeszcze ładnie ale szybko sie zachmurzyło i nasilił się wiatr. Opady są spodziewane popołudniu czyli już ale na razie tylko pokropiło. W każdym razie jest szansa na zmianę pogody na bardziej chwiejną. Trwają też wyjaśnienia i protesty dotyczące wczorajszego tasku.


Byliśmy na wycieczce w jaskini, w pobliżu. Latało tam mnóstwo nietoperzy, niektóre ocierały się w locie o nas. Śmieszne niezgrabne zwierzaczki kiedy wiszą na ścianach i suficie i cholernie sprawni lotnicy w powietrzu. Spod dziury wybijało źrodełko a z jaskini wiało zimnym powietrzem ale nie byliśmy przygotowani sprzętowo ani mentalnie na eksplorację, choć mamy tutaj niezłą ekipę grotołazów.

2 lipca 2008

Task pierwszy ... miał być


Dzisiejszy transport na górę poszedł duuużo sprawniej niż wczoraj. Pogoda też całkiem inna, bezchmurnie i z początku prawie bezwietrznie. Wyłożono konkurencje 75,4 km ogólnie po grani z wiatrem plus dwa punkty zwrotne przed metą. Przed otwarciem okna startowego nawet wiało pod stok ale jak tylko odtrąbiono "window is open", najpierw przestał wiać a potem zaczął wiać z tyłu. Kilku pilotów, wśród nich Paweł, zdążyło wystartować w ciszy a potem okno zostało zamknięte. Jedem młody Szwajcar przewiesił malowniczo glajta przez krzaczory. Konkurencja została przerwana za powodu tylnego wiatru na startowisku i braku możliwości zmiany startowiska dla reszty zawodników w taki sposób aby było to "fair".

Przeszedłem z glajtem w różyczke na północny start i odpaliłem zaraz za Malim. Wysokość zrobiłem bez specjalnego problemu, dobry komin był 300 m poniżej na wprost od południowego startu. W tej części gór bezchmurna termika sięgała do ok. 1800 m. Dalej po grani było trochę lepiej, silniejsze noszenia i wyższy zasięg noszeń. Wróciłem nad startowisko w nadziei, że ktoś do mnie dołączy. Leciał Craig i jakis Ozon poleciałem z nimi w kierunku trasy ale oni polecieli nisko i chyba wtopili 5-8 km za startem. Ja poleciałem tutaj ostrożnie nad grania. 13 km za startem był pierwszy punkt zwrotny i zygzag pod wiatr. Zrobienie 2 punktu pod wiatr okazało się niebanalne, leciałem z jakimś niebieskim Gin-em i dobrze się nam współpracowało.

Dalej lecieliśmy po grani ale do mety było jeszcze ponad 40 km. Góry kończyły się na ok. 30-25 km przez metą "niebieski" i jakieś dwa Axisy polecieli po prostej a ja postanowiłem przeskoczyć nad góry na południe od trasy. Nad najwiekszą górę łańcucha wleciałen na kilkuset metrach nad szczytem ale ni nie było marny komin zlapłem po drugiej strnie łańcucha. Ale przed metą trzeba było jeszcze pzeskoczyc przez doline w drugą strone aby zrobi przedostatni punkt zwrotny. Ok. 2 km przed przedostanim punktem zawróciłem na metę bo nie wygładało to dobrze a lądowanie w górach i powrót w upale do cywilizacji nie uśmiechał mi się.

Na mecie był już "niebieski" (Niemiec), pogadaliśmy chwilę, spakowalem się i zacząłem zbierać wieści o reszcie ekipy. Paweł już się opalał na kapielisku opodal, dołączyłem do niego pośpiesznie. Kąpiel bardzo dobrze nam zrobiła, woda fantastyczna i tyle dziewczyn ...

Qrwa życie, my friend ...

Kurwa życie, my friend - jak powiedział jeden znajomy Grek pod biurem zawodów ...

Dzisiejsza konkurencja była prawie taka sama jak wczorajszy nierozegrany task. Ale start po briefingu na górze przeniesiono na północ. Inaczej niż w poprzednich dniach tutaj też nie wiało. Kierunek wiatru zmieniał się i nie był silniejszy niz 3 m/s w porywach. Startowisko nie jest zbyt strome i jest trochę przeszkód typu krzaczory. "Ordered lunch" czyli start w/g kolejnosci w rankingu FAI (w następnych dniach, będzie w kolejności z zawodów) nie zadziałał zbyt dobrze, było mnóstwo nerwów, przepychanek i ostrych słów. Kasia miała chyba najwieksze z nas problemy przy starcie, splątała się z kimś i wybierała glajta z krzaków. Nasunęło się wysokie zachmurzenie i termika została mocno stłumiona. Ja po starcie nic nie znalazłem i po 3-4 minutowym locie byłem na ziemi. Wjechałem powtórnie razem z Kaśką i całym teamem Litewskim, ciężarówka z glajtami.

Po powrocie na startowisko sytuacja nie wygladała ciekawie, cirrus "odrzutowcowy" dalej zalegał niebo a wiatr wiał w poprzek startu. Ja się zdecydowałem na start po mało nachylonum zboczu w poprzek normalnego kierunku startu. Oblecialem startowisko i następne żeberko i znalazłem ciasne ale mocne noszenie nawet do 4 m/s. Zrobiłem w nim ok. 1700 m ale byłem praktycznie sam, poprzednia grupa która wykrecała się w jakimś marnym meterku znad wsi daleko w przodzie już odleciała. Dwaj muderzy kręcili się pod chmurką w kierunku trasy ale jak polecialem w ich kierunku to już nic tam nie było, przeleciałem przez jakieś marne noszenie ... potem plułem sobie w brodę, że nie wyżebrałem tam jeszcze z 300-400 m. Do zbocza następnej góry doleciałem ale dusiło tam, jeden glajt wyżej coś złapał ale przede mna był rejon bez lądowiska z drogą i rzeką na dole idącą głebokim kanionem. Razem z jakimś czerwono-niebieskim "czymś" skoczyłem na przeciwna strone doliny nad pojedynczą górkę z kamieniołomem na dole i skałami. U góry nawet coś tam nosiło ale dojechaliśmy nawet nie do wysokości szczytu jak się skończyło, poleciałem jeszcze do przodu gdzie zrobiłem kilkanaście kółek w zerku. Czerwono-niebieski padł a ja chwile po nim.

Pozbierałem się i poszedłem do "czerwono-niebieskiego". Pilot w ciężkiej depresji siedział pod orzechem i wykazywał brak chęci konwersacji. Wytrzepałem buty i skarpetki z badziewia i podreptałem w kierunku drogi. Przy sklepie w którym wypiłem cole, jakiś zabiedzony chłopak o dosyć ciemnej skórze (lat ok. 6-8) zapytał o czekoladę, dałem mu batonik i orzeszki, czyli to co zostało mi z lunch-pakietu i 10 dinarów na chleb. Odprowadził mnie na przystanek autobusowy po przeciwej stronie drogi powiedział, że autobus do Niszkiej Bani będzie za 5 minut. Autobusem i potem jeszcze transportem organizatora wróciłem do biura.

Kasia padła pod startem za drugim razem, Łososiowi zabrakło ok. 38 km do mety, Pawłowi 40, Kaludii i Malemu trochę więcej. Ja przelecialem 4 km. Podobno 2 osoby na mecie ... kurwa życie ...

Mistrzostwa Europy, Serbia - Początek

Jestesmy tutaj - w miejscowości Niska Bania w Serbii - od Soboty. Niska Bania to miejscowość uzdrowiskowa z gorącymi źródłami - ciepła woda płynie strumieniem przez środek parku. Lataliśmy dwa dni treningowo, podstawowy problem tutaj to oderwać się od górki po starcie. Są dwa startowiska: jedno duże na południe gdzie wieje zwykle wiatr termiczny i drugie, małe i małym przewyższeniem, na północny zachód. Okolica ładna, góry przypominające Beskidy pod względem wysokości ale z wapiennymi skałami. Jest zdecydowanie gorąco.

Przedwczoraj było oficjalne rozpoczęcie imprezy z defiladą zawodników przez środek miasteczka i z przemówieniami oficjeli w parku. Wczoraj odbył się safety brieffing dla wszystkich zawodników na którym m.in. pan doktor przypomniał zasady udzielania pierwszej pomocy a potem pojechaliśmy na start z zamiarem grania pierwszej konkurencji odbył się pierwszy brieffing ale w trakcie odprawy dało się słysze grzmoty i konkurencja został unieważniona. Zjechaliśmy na dół samochodami, z których co najmniej kilka ma ponad ćwierćwieczna historię.

Organizacja imprezy jest na razie kiepska, ceny za to dosyć niskie a tereny do chodzenia po górach bardzo ciekawe, z wioskami jakich w Polsce nie da się już spotkać.

15 czerwca 2008

Opole

Prognozy wróżyły możliwość polatania w sobotę, choć be rewelacji, cumulusy były na niebie od wczesnego ranka ale o bardzo niskich podstawach, wyjazd w góry nie wydawał się dobrym pomysłem (no ale jak widać po wynikach na XCC tam też było nieźle: http://xcc.paragliding.pl/module.php?id=21&l=pl&contest=PL&date=20080614&reference=40036099a2533da4).

Poranne nerwowe poszukiwania liny w okolicy zakończyły się telofonem do chłopaków z Opola. Tamto lotnisko znam słabo i na 'glajcie' nigdy tam nie latałem ani nigdy nie jechałem tam po ziemi. Dojechałem na lotnisko trochę późno. Atmosfera na starcie bardzo miła, wyłożone dwa starty za wyciągarkami szybowcowy i paralotniowy. Lotnisko jest dosyć krókie, pamiętam że miałem tutaj stresa starując kiedyś Kolibrem, czy się zmieszczę przed lasem.

Na holu nosiło i po wyczepieniu znalazłem od razy komin może nie specjalnie mocny ale bez problemów zrobiłem wysokość umożliwijącą dalszy wybór trasy. Leciałem wzdłuż autostrady A4. Nad Kamieniem Śląskim warunki się poprawiły nawet było coś rodzaju szlaku ale na trawersie Góry Świętej Anny szlak układał się dalej nad lasami w kierunku lotniska w Pyrzowicach. Ja poleciałem w kierunku Gliwic. Przeleciałem przez środek jeziora w Pławniowicach i nad brzegiem Dzierżna byłem już dosyć nisko. Tutaj przetwać pomogły mi mewy, które latają regularnie na trasie jezioro - wysypisko śmieci. Skoczyłem nad fabrykę przy drodze dojazdowej do autostrady. Tutaj był przyzwoity ale ciasny i turbulentny komin. Zobaczyłem ptaki latające nad Osiedlem Bajkowym i budującą się tam chmurę, skoczyłem ale dosyć mocno dusiło po drodze wygladało, że zaraz wyląduje przy stacji Lotosu ... 300 m od domu. Tutaj 3 kawki pokazały mi położenie komina, u góry latało mnóstwo jeżyków ale one latają ... jak powalone, trudno zlokalizować położenie komina na podstawie ich obserwacji, próbowałem poprawić i zgubiłem na chwilę komin, musiałem się wrócić. Dalej nie wyglądało to dobrze było górne zachmurzenie i brak Cu. Po krótkiej walce nad Knurowem lądowałem w okolicy Ornontowic na świeżo skoszonej łączce za domem.

Na lotnisko wróciłem dzięki uprzejmości Krzyśka i jego żony, pozdrawiam!

http://xcc.paragliding.pl/module.php?id=21&l=pl&contest=PL&date=20080614&reference=a4add739f1012b52

16 maja 2008

Kacper trójkąci

Ponieważ obecnie cieżko pracuję, postanowiłem pokomentować trochę loty kolegów on i rzucił mi się w oczy taki locik z Borów Tucholskich:

http://xcc.paragliding.pl/module.php?id=21&l=pl&contest=PL&date=20080515&reference=9990a80cbb97fadc

Jak widać, zrobienie dużego trójkąta chodzi po głowie nie tylko góralom z Beskidów (Łosoś gdzie ten track?). Sam dystans po trasie prawie zamkniętej jest imponujący ale do tego ta prędkość (27.22 km/h) i lądowanie na plaży ... pewnie nie poleciał dalej bo panienki w bikini mu machały :-).

11 maja 2008

PWC, Ostatni task unieważniony.

W sobotę było zakończenie zawodów i ostatni dzień rozgrywania konkurencji. Wiało ponad 45 km/h w plecy i pomimo silnego nasłonecznienia było dosyć stabilnie (ciepła masa powietrza). Termika działa (czego dowód naoczny mieliśmy kiedy o mało nie odleciał jeden glajt z uprzężą i elektorniką, ale zakończyło się to tylko porwaniem worka od skrzydła, obserwowaliśmy potem jego lot pod chmurę) ale nie powstała zdecydowana bryza górska umożliwiająca bezpieczny start. Konkurencja została odwołana nikt z pilotów nie poleciał na lądowisko.

Wieczorem było rozdanie nagród. Wygrał Urban Valicz ze Słowenii. Renata Kuhnowa z Czech triumfowała w kategorii kobiet.

Wyniki zawodów

10 maja 2008

PWC, Task 4, 113 km

Wczoraj (piszę rano bo wróciliśmy bardzo późno) lecieliśmy konkurencje 113 km, najpierw 2 pukty zwrotne w okolicy a potem docel do lądowiska oddalonego o ponad 90 km od startu. Pogoda zapowiadała się świetnie, bez silnego wiatru, tylko w koncówce prognozowana była silna bryza wiejąca z północnego wschodu wzdłuż długiej doliny i potem na płaskiej części przed lądowiskiem.

Początek był trudny, nie mogłem wykręcić się po starcie, noszenia były słabe a podstawa chmur wysoko, podobne problemy mieli inni, tylko jedna kilkunastoosobowa grupa miała wyraźną przewagę w tej grupie lecial Łosoś. W cylindrze startowym byłem spóźniony kilkanaście minut. Następny punkt poszedł mi trochę lepiej i potem skoczyłem nad grań wysokich gór. Podstawę chmur na ok. 2500 zrobiłem nad ośrodkiem narciarskim głęboko w górach. Do mety było wyraźnie pod wiatr. Dalsza część trasy była zagadką, znaną większości pilotów tylko z mapy. Do następnych wysokich gór udało mi się dolecieć bez potrzeby wykręcania się z parteru. Góry tworzyły tutaj coś w rodzaju krateru o średnicy kilku kilometów z ładnymi łąkami w środku ale powrót z tamtąd byłby pewnie dosyć długi. Większość glajtów w okolicy wybrała drogą wzdłuż zbocza pod chmurami ja skoczyłem w poprzek chyba na tym straciłem.

Przyszedłem kilkaset metrów nad przeciwległa granią. Tutaj uformowała się luźna, kilkuosobowa grupa z Klaudyna, Tomaszem Braunerem, Radkiem Veczerą, Stefanem Vypariną, Petrem Vrabecem jakimś Swingiem (Ewa?) i Ozonem. Lecieliśmy po zawietrznej ale nasłonecznionej stronie gór. Podstawa chmur tutaj była na ok 3500 m.n.p.m i noszenia silniejsze. Wpływ bocznego do grani wiatru był wyraźny i turbulencja dawała nam się trochę we znaki ale przynajmniej wzrosła trochę nasza prędkość bo na przeskokach GPS zacząl pokazywać wartości powyżej 40 km/h a nie 25-30 jak we wcześniejszej części trasy. Koło dużej góry pokrytej śniegiem spotkalismy stado kilkunastu sępów. Po prawej stronie był wielki obszar płaskiego terenu pokryty geometrycznie idealnymi prostokątami pół. Meta była po przekatnej tego płaskiego i oddalona jeszcze 40 km.

Radek i potem Klaudia polecieli w prawo ja z Tomaszem i jakimś Axisem lecieliśmy na czele naszej grupy dalej wzdłuż grani. Zaczynało się robić późno. Nad ostatnia wysoką góra wykręciliśmy sufit ok. 3200 m. Do mety było ok 20 km płaskiego z tylno-bocznym wiatrem. W poprzek doliny gdzie miała wchodzić bryza stału wielkie wiatraki i kręciły się ... Lecieliśmy razem rozsypani może na 300m szerokości i 100 wysokości. Ja starałem się utrzymywać pozycję z lewej - nawietrznej strony grupyżej będzie silniejszy wiatr z boku. Doskonałość do mety wynosiła 9 i nie rosła a nawet na chwilę spadła na 8. Meta była schowana za 300-400 metrową górą, na zawietrznej. Tutaj nasz zapas wysokości stopniał błyskawicznie. Tomasz i ja próbowaliśmy znaleźć coś na nawietrznej tej gorki nie mieliśmy postępowej pod wiatr i spłukało nas do doliny. Chwilę pokręciłem się w jakimś kominie na płaskim ale oddalałem się od mety a noszenie było słabe. Końcowe kilkaset metrów leciałem w kierunku mety pod przednio-boczny wiatr, zabrakło mi ok. 3 km.

Sympatyczny mechanik samochodowy wyszedł z warsztatu aby mnie obejżeć, zatrzymał znajomego jadącego samochodem, który mówił po angielsku. On poczekał aż się spakuję i zawiózł mnie na metę.

Klaudi, Pawłowi i Robertowi zabrakło kilkanaście kilometrów, Mali lądował w tym samym rejonie co ja ale wcześniej, Łosoś dolecial na 2 km do mety. Do mety doleciało 6 pilotów.

8 maja 2008

PWC, Dzień piąty, Task 3 (czwartek)

Rano była mgła, która zamieniła się w malownicze cumulusiki o podstawach 50 m nad doliną. Dziś wiatr był słabszy północny i północno zachodni i chmury nie wychodziły z tyłu gór. Przedpole było cały czas oświetlone słońcem.

Okno było otwarte o 12:00 cylinder startowy godzinę później. W prognozie było dosyć duże prawdopodobieństwo burz. Konkurencja 68 km 'race to goal', zygzak po okolicy z dwoma punktami zwrotnymi mocno wysuniętymi w dolinę. Trzeba było latać po płaskim bo przy dzisiejszych podstawach chmur ok. 2500 m.n.p.m. nie dało się doleciec do punktu i wrócić w góry lotem slizgowym. Początek leciałem przyzwoicie, potem się trochę zagrzebałem. Paweł lecial z przodu prawie cały task ale padł na płaskim przed ostatnim punktem zwrotnym podobnie Klaudyna. Łosoś i Robert lecieli w mojej okolicy. Na przedostatnim punkcie dogonił mnie Mali. Lecieliśmy do ostatniego punktu z silnym czołowo-bocznym wiatrem i brakowało nam troche wysokości aby go zrobić.

Za wiekszym jeziorkiem (mniejsze - to na obrazku z wczoraj - jest koło lądowiska) przelecieliśmy przez rejon bez duszenia i z lekką turbulencja Mali zrobił jedno, może dwa kółka i poleciał dalej a ja zacząłem w tym rzeźbić po każdym okrążeniu poprawiałem troche pod wiatr obserwując inne glajty w okolicy po kilku próbach miałem już metr wznoszenia ale Mali był już daleko i nisko. Latałem z jakimś Mac-kiem, UP i Axisem. Po dalszych kliku minutach złapałem zdecydowany komin ok 2.5 m/s, znosiło mnie w kierunku lotniska gdzie jest sterfa zakazana. Kiedy komin zesłabł skoczyliśmy na punkt. Po punkcie dolot był z tylno-bocznym wiatrem ale doskonałość potrzebna do dolecenia do mety rosła (czyli nie miałem dolotu), do mety było już tylko 4 km, trzymałem się nawietrznej strony trasy inaczej niż glajty lecące ze mną. Oni tracili wysokość w stosunku do mnie. Doskonałość potrzebna do mety była ok. 8 i rosła czyli wychodziło że nie dolecę ale zobaczyłem falujace zboże przede mną. Trzy glajty po prawej złapały komin na oko 1-1.5 m/s. Zastanawiałem się przez chwilę czy nie skoczyć do nich ale poleciałem swoją trasą i złapałem 3 m/s zrobiłem 3 może 4 kółka i co najmniej o 2 za dużo. Oni wyszli chwile wcześniej z komina i już nie udało mi się ich dogonić ale dolecieli bardzo nisko. Mnie nosiło po drodze i było turbulentnie i kilka razy musiałem puścić speeda, nad metą miałem z 200 m.

Konkurencje wygrał Mikołaj Szorochow, ja miałem stratę 35 minut, doleciał też Sławek Matras, Łosoś, kilkanaście minut po mnie i Roberto ale nie wiem jeszcze z jakim czasem, bo strasznie jest małomówny. Lądowałempod namiotem i o mało nie przewiesiłem sobie glajta przez druty bo w czasie podejscia zmienił mi się gwałtownie kierunek wiatru. Kokurencja została zatrzymana z godzine po moim lądowaniu bo w okolicy zrobiły się burze, na lądowisku nie padało ale w promieni 10 km były 4 Cb z opadem i wyładowanami. W powietrzu został jeden glajt i publiczność przez dobre 20 minut ogłądała jego walkę aby wylądować.

Dziś jest party na lądowisku, bezpłatne żarcie dla wszystkich ale ilość napojów podobno ograniczona.

7 maja 2008

Kampingowe życie nocne ...

Mieszkamy na kampingu, który został na czas zawodów wydzielony z lądowiska. Jest tutaj kilka budynków, dmuchane namioty reklamowe, działa bar typu przyczepa + namiot (można zjeść coś w rodzaju śniadania). Działa WiFi ale łącze do i-netu jest wolne.

Jest jedna łazienka w murowanym budunku i tam czasami pojawia się ciepła woda ale od wczoraj ta łazienka jest 'Out of order' są też dwa prysznice w budkach typu Toi-Toi ale woda tylko zimna (przeraźliwie) i strasznie powoli ciecze. Ja dzisiaj nie zdecydowałem się na namydlenie głowy bo bałem się, że płukanie zajmie mi 10 minut.

Ogólnie organizacja tych najważniejszych rzeczy wyraźnie gorsza niż na Polish Open choć pracuje tutaj przy zawodach z 5 razy tyle osób, wszyscy mają gustowne kamizelki z logo organizatora a my dostaliśmy stosowne czapeczki i pół kilograma folderów reklamowych. Wczorajszy obiad był imponujący a dziś byliśmy w pizzeri, która ufundowała dla każdego zawodnika bilet na 1 pizze + piwo.

Tak sobie piszę bo z-upload-owanie obrazka nie powiodło mi sie enty raz ...

PWC, Dzień czwarty, task unieważniony (środa)


Wczoraj wieczorem było party w stylu włoskim. Obiad z kilkunastu dań. Były też specjalne nagrody dla teamów za pierwsza konkurencję w pucharze 2008.


Pogoda z rana podobna jak wczoraj. Wiatr z tyłu i zacienione przedpole. Kilka razy zmieniano godzinę otwarcia okna bo nie bardzo dało się wykręcić po starcie z ziemi. W końcu ustalono konkurencje prędkościową z indywidulanym czasem startu ale z limitem do 15:00. Kto wystartował po 15:00 i tak miał czas startu 15:00. Większość pilotów czekała do końca. Ja startowałem 10 min przed limitem razem z Robertem, Łosoś poleciał wcześniej, Klaudia odchodziła chwilę po nas a Paweł miał problem ze startem z ziemi.

Kiedy dolatywaliśmy z Robertem do drugiego punktu zwrotnego konkurencje przewano ze względu na opad deszczu i gradu oraz budujące się dalej na trasie Cb z wyładowaniami. Wróciliśmy na lądowisko, tutaj polataliśmy chwilę w słońcu suszac skrzydełka po deszczu. Okoliczne jeziorka mają swoisty urok do podziwiania z góry tylko, bo brzeg jest trzciniasty. Kilka osób latało po okolicy pomimo burz wkoło.

PWC, Poggio Bustone, Task 2 (wtorek)

Dziś czekaliśmy dosyć długo na starcie. Xavier żartował sobie z wczorajszego zwycięzcy konkurencji, że siedzi w górach i robi dzieci i czasami pojawia się na zawodach, no i ... wygrywa, np. pojechał na Mistrzostwa Świata i Mistrzostwa Europy ... i tutaj na PWC.

Z rana wiał silny północno-wschodni wiatr, czyli dokładnie w plecy. Czekaliśmy, aż termika przeważy i będzie można startować. Po otwarciu okna nie było za wielu chętnych do startu jako jeden z pierwszych odpalił Paweł, latał też nad startem 'kameraman' i robił zdjęcia z powietrza.

Ja się za bardzo grzebałem i po starcie nie mogłem się jakoś wykręcić w wyniku czego do cylindra startowego co prawda zdążyłem ale mialem 300 m straty wysokości do czołówki. Po pierwszym punkcie zwrotnym pierwsza grupa podzieliła się na dwie i chyba wybrałem lepszą do drugiego punktu doleciałem przyzwoicie potem trzeba było przeskoczyć 10 km w poprzek doliny. Po drugiej stronie piersze glajty spadły nisko. Bardzo odważnie ale logicznie poleciał Łosoś i wyprzedził całą stawkę na przedostatnim punkcie zwrotnym był chyba pierwszy. Po punkcie wróciłem w ten sam rejon w dole widziałem Maliego jak walczył z krawatem. Dokręciłem do osłabnięcia komina ale brakowało mi troche do doloty do mety. Zobaczyłem wykręcające się z boku glajty więc skoczyłem do nich i dokręciłem potrzebną wysokość.

Dolot dziś był zadziwiajaco spokojny. Po wczorajszych doświadczeniach przyleciałem zapasem z 200 m. Po mnie przyleciał Mali ale trochę niżej ładowaliśmy w tym samym czasie. Na mecie był już Roberto. Klaudyna też doleciała, Ewa doleciała w podobnym czasie jak ja i Mali. Paweł przyleciał spóźniony kilkanaście minut.

5 maja 2008

PWC, Poggio Bustone, dzień drugi.

W nocy padał deszcz ale poranek przywitał nas słoneczna pogodą choć z dziwnie wyglądającymi chmurami w górach. Prognozy nie były korzystne ale pojechaliśmy na start. Czekaliśmy dosy długo obserwując zwiększające się zachmurzenie, raczej bez wiary na polatanie. Kwitło typowe w takich sytuacjach zawodnicze życie towarzyskie. Potem zaczął padać słaby deszcz. Część osób wystartowała przed nasileniem się opadu i zleciała na lądowisko, inni pojechali samochodami na dół. Potem spotkaliśmy czołówkę PWC w supermarkecie - pomidory, oliwki, parmezan, wino ...

Wyniki wczorajszego tasku.

Trochę o tutejszym rejonie:
Góry w okolicy są wysokie, na szczytach gdzieniegdzie widać śnieg, ale na oko przypominają raczej Beskidy niż Alpy. Zbocza zalesione i nawet dosy strome. Droga na startowisko jest koszmarna. Na miasteczkiem Poggio Bustone umieszczonym na stromym stku góry są dwa startowiska. Roślinność taka ... swojska - jurajska, tarniny i dzikie róże, wapienne skały. Warunki do latania dobre - wczoraj podstawy były na 2800-2900 noszenia do 4-5 m/s. Wiał dosyć silny wiatr do 20 km/h ale nie przeszkadzał bardzo przy lataniu wysoko tyle, że nie zawsze się dało lecieć wysoko. Na południowy zachód od gór jest szeroka dolina z polami i łąkami pośrodku niej jest lotnisko w Rieti.

Wieczorem dotarła do nas grobowa wieść, że Viking nie uznał wyników Mistrzostw Polski. Zastanawialiśmy się czy nie oblec włosienicy i nie posypać głów popiołem ale ... nasz wybuch śmiechu rozbawił nie tylko braci Słowaków (a w zasadzie jednego z braci Wyparinów) i Czechów ale też inne zaprzyjaźnione nacje.

Łosoś obudził się z podbitym okiem (pewnie Bubuś zachaczył go łokciem w czasie snu) i wyprowadził się z namiotu do Czechów w kamienne ściany pod dach kryty dachówka (tak się tutaj buduje).

4 maja 2008

PWC (Paralotniowy Puchar Świata), task 1

Z Mistrzostw Polski, ja, Bubuś, Mali, Łosoś, Klaudyna i Roberto pojechaliśmy na Puchar Świata w Apeniny do Poggio Bustone koło Rieti (to takie włoskie Leszno - słynne lotnisko sportowe). Dziś graliśmy pierwszy task. Niestety tylko Paweł (na obrazku - nad metą) doleciał do mety. Mnie zabrakło 100 m, Maliemu 500 m, Łosoś padł przy ostatnim punkcie zwrotnym, Roberto wcześniej, Ewa Wiśnierka padła koło drugiego punktu zwrotnego gdzie było najtrudniej. Ogólnie było ciężko, latanie nisko przy silnym wietrze.

Początek zaraz po starcie wyglądał słabo ale chwilę później szybko budujące się chmury ciagnęły ładnie. Niestety od północnego zachodu zbliżała się strefa pełnego zachmurzenia. W dobrych warunkach zrobiliśmy pierwszy punkt zwrotny pod wiatr i drugi z wiatrem. Lecąc do drugiego punktu z wiatrem, inaczej niż czołówka, zrobiłem maksymalną wysokość i starałem się jej nie stracić lecąc pod chmurami w wyniku tego po punkcie byłem na prowadzeniu bo nie musiałem odbudować wysokości w locie pod wiatr. Niestety skończył się obszar nasłoneczniony i moja koncepcja lotu (tym bardziej, że leciałem tu pierwszy raz), musiałem zwolnić. Nad startem rozglądałem się chwilę w słabym noszeniu. Czołówka skoczyła na następną górę to i ja za nimi. Tam na żaglu w tłoku znowu zyskaliśmy trochę wysokości. Trzeba było przeskoczyć pod wiatr przez dolinkę bez miejsca do lądowania następnej dolinki nie było widać. Paweł skakał za nisko i musiał się cofnąć. Ja przeleciałem ze 150 m nad żeberkiem. Na jego nawietrznej stronie starałem się dolecieć do punktu zwrotnego. Dolinka za żeberkiem nie bardzo nadawała się do lądowania. Punkt zwrotny niby był na tej samej grańce wzdłuż której leciałem ale odgrodzony takim kociołkiem gdzie żagiel nie działał. Na dodatek w poprzek tego kotła szła linia energetyczna. Ogólnie było nisko, tutbulentnie, niebezpiecznie i ogólnie ch...wo. Ktos wpadł w drzewa i dwóch pilotów ładowało by mu pomóc (jednym był Urban Valicz). Zaczęło znowu świecić słońce. Zrobiłem punkt i starałem się wrócić w góry ale wymagało to kręcenia się nisko bo zboczach w silnej turbulencji w okcu przebilem się w poprzek wiatru na zawietrzną ale oświetloną strone tego żebra gdzie odudowałem wysokość i gdzie spotkałem znowu Pawła który dopier leciał na punkt. Dolot do następnego punktu z wiatrem był bezproblemowy ale chmury tylko trzymały i nie było gdzie zrobić wysokości, także po punkcie byłem znowu nisko i znowu skakałem przez jakąś dolinkę z wylotem odgrodzonym drutami. Wykręciłem się jednak w mocnym noszeniu razem z Dawidem Ohlidalem. Razem skoczyliśmy na ostatni punkt zwrotny (prawie 10 km w dolinie). GPS pokazywal mi potrzebna doskonałość 8 aby doleciec do mety. Trzymało przez wiekszą część przeskoku do punktu ale było pod wiatr. Przed punktem widziałem padające glajty i jednego, czerwonego, kręcącego komin. Przeleciałem przez komin, zrobiłem punkt i wróciłem do niego, dołączył no mnie Dawid, wtedy ten czerwony skoczył do mety. Dolot do mety był z bocznym wiatre, komin osłabł i zdecydowałem, że nie opłaca się już w nim krażyć. GPS pokazywał potrzebną doskonałość 9, potem 8, 7, ... a potem wzrosło opadanie i 8, 9, przeleciałem nad jeziorkiem cały czas pilnując strzałki, czerwony doleciał do mety ... 10, 11 ... na 30 może metrach nad ziemią przeleciałem przez niewielkie noszenie, na 2 m zakręciłem lekko pod wiatr i wystawiłem nogi z kokona, lądowałem w zbożu siągającym łydki. Na metę doszedłem ... z glajtem zebranym w różyczkę. Po jakimś czasie wysoko doleciał Paweł.

Jestem zmęczony i idę spać.

Track tutaj.

3 maja 2008

Wyniki Polish Paragliding Open

Polish Open wygrał Anglik Craig Morgan.
W klasie Sport triumfował Michał MiG Grzemowski.
W klasie Serial Krzysztof Krzysin Wojtaś.
W kategorii kobiet wygrała Kasia Gruzlewska-Łosik.
Ja wygrałem klasyfikacje Mistrzostw Polski, przed Łososiem i Dankiem.

2 maja 2008

PPO, Konkurencja 3, 98km (piątek, 2008-05-02)

Dziś graliśmy konkurencję typu wyścig do mety o długości prawie 98 km. Najpierw lecieliśmy w kierunku Feltre, potem był do zrobienia punkt zwrotny w dolinie (ponad 5 km od gór), następnie trzeba było zaliczyć punkt zwrotny na zachodniej ścianie Monte Serva skąd jeszcze było 20 km na wschód do punktu wysoko i wgłębi gór. Przed metą był do zaliczenia jeszcze punkt mocno wysunięty na południe.

Początek leciałem szybko na Kon-Servie byłem pierwszy po zachodniej stronie i szybko się wykręciłem. Poleciałem w kierunku Peron-a ale tutaj termika jeszcze nie była chyba obudzona, nic sensownego nie złapałem. Trochę podkręciłem razem z Robertem i Craigiem nad tamą przed Krakersem (Snikersem, Herbatnikiem, ...). Tutaj Łosoś rzucił się na zacienionego Krakersa my skoczyliśmy tam chwilę później. Było noszenie ale bardzo blisko skały, nie latałem tak blisko jak chłopaki i po jednym halsie musiałem przepuścić glajta lecącego z przeciwka także straciłem kilkadziesiąt metrów i czołowa grupa z Mikołajem, Bubusiem, Łososiem mi odleciała. Za kotłem trafili w mocne noszenie i byli pierwsi na punkcie pod Feltre. Potem był do zaliczenia punkt na płaskim. Wykręciłem podstawę bo do przelecenia było ponad 10 km z małym prawdopodobieństwem na spotkanie noszeń. W tym rejonie było dosyć mocne zachmurzenie i nie było pewne czy góry będą nosiły z małej wysokości. Widziałem, że Paweł odchodził na punkt dosyć nisko. Wracając z punktu kręciliśmy przez chwilę metrowy komin z Robertem i jakimś Boomerangiem. Potem wkleiliśmy się w góry i z wiatrem przelecieliśmy przez Krakersa, tamę i górkę za tamą.

Na Bombie Atomowej koło miejscowości Peron był wyjazd ale tylko do szczytu skały. Skoczyliśmy na następną górkę ale na nawietrznej nic nie było. Robert miał ze 150 m przewagi wysokości i poleciał na Servę a ja próbowałem się wykręcić na zawietrznej. Spadłem dosyć nisko. Złapałem począkowo bardzo turbulentny i słaby komin który przerodził się z ciasną trójkę. Skacząc na Servę widziałem, że Robert rzeźbi nisko na zboczu. Przeleciałem przez punkt zwrotny i złapałem silny komin nad ośnieżoną granią. Widziałem, że część pilotów wraca się do punktu zwrotnego, między innymi Craig.

Gdy skakałem na Doladę pierwsza grupa już robiła podstawę nad górą. Po Doladzie skakaliśmy w poprzek doliny. Następny punkt był wysoko w górach. Leciałem do grani kiedy dogonił mnie Craig (jak on to zrobił?).

Widok w tej okolicy był przepiękny i zarazem straszny, pionowe skały i oświetlony słońcem śnieg. Ten punkt zwrotny miał cylinder 1 km bo punkt był położony na ponad 2000 m a układając trasę nie byliśmy pewni czy nie będzie problemów z zaliczeniem go. Po punkcie skakałem blisko zbocza Monte Cavallo. Craig poleciał po prawej i stracił dużo wysokości. Dolot do ostatniego punktu był pod wiatr, pod chmurą wleciałem w noszenie i zrobiłem jedno kółko przez co Craig mnie wyprzedził. Dolot do ostatniego punktu i mety wyglądał dobrze patrzyłem na Mikolaja i Łososia z przodu i Craiga nisko podemna ale też w przodzie, z mojego punktu widzenia jego dolot wyglądał problematycznie ale dolecial na lądowisko z 50 m zapasem wysokości.

Craig na pewno wygrał Polish Open, nie jest pewne (trzeba policzyć wyniki) kto wygrał Mistrzostwa Polski, ja miałem 63 punkty przewagi na Łososiem po 2 konkurencjach ale dziś On wygrał ze mną.

Siedząc na lądowisku fajnie ogląda się kolegów którzy przylatują ... lub nie. Z parteru dokręcił dolot Danek a Kum ... nie dokręcił ale jego walka za żaglu poniżej mety była bardzo emocjonująca.

Mój track.
Strona zawodów

1 maja 2008

PPO, Próbujemy ... (czwartek, 2008-05-01

W czynie pierwszomajowym pojechaliśmy na startowisko. Nawet ułożyliśmy z Malim 40 kilometrowego taska w okolicach lądowiska (tak aby cała stawka była w zasięgu zwroku organizatora i aby można było przerwać konkurencje w każdej chwili). Odbyła sie odprawa ale 5 minut przed otwarciem okna startowego usłyszeliśmy grzmoty a z łądowiska dostaliśmy sygnał, że w Belluno jest opad deszczu. Czekaliśmy na starcie dosyć długo ale Karolina dała w sygnał do odwrotu. Ja postanowiłem poczekać na przejaśnienie. Moja cierpliwość była wystawiona na poważną próbę, jako deathline ustaliłem sobie 18:00. Lało na przemian na starcie i na lądowisku a nie bardzo miałem ochotę zmoczyć sobie skrzydło. Miałem do przetestowania zmiany w uprzeży bo w poprzednim locie plastikowa rolka bloczka 'zużyła się' i musiałem wymnieni bloczek, przy okazji zrobiłem zmiany aby powiekszyć zakres speeda.

Koło 17:00 przejaśniło się i nawet zaczęło wiać pod stok. Wystartowałem i na ścianie Dolady znalazłem noszenie nawet do 3 m/s. Latał ze mną początkowo Aeron ale odszedł szybciej do lądowiska. Poleciałem kawałek po trasie ale od zachodu było widać powoli zbliżającą się następną strefę opadu więc postanowiłem potestować speed-system, test wypadł pomyślnie. Już wiem jak trzeba przerobić X-Rated, żeby speed działał lepiej.

Dzisiejszy track.

PPO, Zajęcia w podgrupach (wtorek, środa)

Następne dwa dni spędzilismy na zwilgłym kampingu w zwilgłych namiotach i lekko zwilgłej acz wesołej atmosferze. W czwatrek kilka osób chwilę polatało w deszczu po południu (nawet jeden czołowy zawodnik przetestował skuteczność spadochronu zapasowego).

30 kwietnia 2008

PPO, Konkurencja druga (poniedziałek 2008-04-28)

Prognoza pogody przewidywała pogorszenie warunków w drugie połowie dnia, dlatego została ustalona konkurencja tylko 72 km. Cała trasa była ułożona bliżej mety.

Cylinder startowy 12 km wokół pierwszego punktu zwrotnego (szczyt Bomby Atomowej) wypadał na przeskoku w kierunku Belluno. Na starcie byłem spóźniony ok 2 min. ale podobnie wiekszość stawki. Po odbudowaniu wysokości na Monte Serva skoczyłem w kierunku punktu jako pierwszy. Na górze przed punktem zacząłem się wykręcać i minął mnie Danek i Łosoś ale lecieli nisko. Ja tam wykręciłem się w bardzo silnym noszeniu dzięki czemu punkt zwrotny zaliczyłem z marszu i wróciłem w ten sam rejon. Tutaj zaatakował Mikołaj Szorochow, który wyforsował się do przodu. Na Monte Serva (zwanej też konserwa) do przodu poleciał Sławek i następną część trasy poleciał nisko przeganiając Danka i Łososia. Do następnego punktu zwrotnego leciął z przodu Mikołaj z Dankiem w poprzek doliny a Łosoś ze Sławkiem po górach trudno było ocenić z mojego punktu widzenia która grupa ma przewagę. Ja planowałem polecieć maksymalnie w poprzek doliny ale napotkałem silne duszenie i zdecydowałem się przykleić do gór. Dalej leciałem po prostej przy skałach a potem nad granią razem z jakimś Sol-em i Boomerangiem. Kiedy skakałem na punkt zwrotny pierwsza grupa już tam dolatywała, ale po punkcie wrócili do góry ja poleciałem do przedostatniego punktu po prostej i spotkałem tam Danka, Sławka i Łososia, Mikołaj był z przodu. Miałem przewagę wysokości na dwoma pierwszymi i mniej więcej tą sama wysokość jak Łosoś. Ponieważ razem z Łososiem lecieliśmy w zasiegu północnego wiatru gradientowego a przeciwnicy przed nami wpadli już w zasięg bryzy wiejącej z południa to bez trudu ich wyprzedziliśmy. Rafał wcześniej zrobił zakręt na ostatnim punkcie (2 km przed metą) i wyprzedził mnie o kilka sekund.

W czasie gdy my dolatywaliśmy do mety, w okolicach startowiska miał miejsce wypadek, poszkodawanemu pilotowi z Litwy pomagał Fragles i Jaro. Fragles lądował tam w górach przerywając konkurencję.

Wyniki drugiej konkurencji
Wyniki po dwóch konkurencjach
Mój track

PPO, Konkurencja pierwsza (niedziela, 2008-04-27)

Pogoda była świetna, inaczej niż poprzedniego dnia chmury miały mniejszą tendencję do wybudowywania się i nie było z nich opadów. Napotkałem noszenia do 4 m/s a podstawa chmur sięgała ok. 2600 m.

Graliśmy konkurencję typu wyścig do mety o długości trasy 91 km. Po starcie z Monte Dolada trzeba było zaliczyć punkt zwrotny w górach na wschód od startu. Punktem startowym był cylinder 3 km wokół schroniska Carotta na zboczach Mt. Dolada, trochę poniżej startowiska, następny punkt zwrotny był oddalony od gór kilka kilometrów w okolicach miejscowości Peron później należało zaliczy punkt przed Feltre i wrócić na prawie 40 km. Przed metą był jeszcze do zaliczenia punkt zwrotny na zboczu Monte Messer.

Na punkcie startowym byłem dobrze, skakałem przez dolinę lewą stroną, na zbocze Monte Serva wszedłem dosyć wysoko gdzie odbudowałem wysokość Danek na Ultimie i Craig na Macu wykręcali się na przedpolu resza stawki była za nami. Do trzeciego punktu zwrotnego lecieliśmy we trójkę nad doliną pod cumulusami. Większa część stawki poleciała górami. Do gór wróciliśmy za słynnym herbatnikem (pionowa skała na wlocie do doliny). Danek trochę niżej ja wyżej a Craig trochę za nami. Tamten rejon był jednak w cieniu i nie spotkaliśmy tam spodziewanego silnego noszenia a jedynie biedne 0.5-1 m/s. Polecieliśmy dalej, za załomem założyłem w meterku gdzie doleciał do mnie Anglik a Danek poleciał dalej dosyć nisko. Widząc, że znalazł noszenie opuściłem marny komin i pognałem w jego kierunku ale on zdobył juz z 300 m przewagi wysokości i pierwszy poleciał w kierunku punktu zwrotnego. Na powrocie z punktu Anglik szybciej odbudował wysokość i razem z Dankiem odskoczyli mi trochę a dołem dogonił mnie Mali (prawidłowa pisownia: 'mali' - zawsze z małej litery ale tutaj będę pisał z dużej dla jasności tekstu). Danek z Craigiem złapali komin na przedpolu przed Peron-em a my z Malim staraliśmy się wykręcić na skale zwanej 'bombą atomową' (bo wygląda jakby pół góry uje...rwało za pomocą bomby) ale straciliśmy tam trochę czasu. Stamtąd skoczyliśmy spowrotem na Monte Serva i dalej na Monte Dolada. Mali cały czas leciał niżej ale ciut z przodu. Na ścianie Dolady złapał dobry komin i szybciej wykręcił dolot do ostatniego punktu zwrotnego dogoniłem go jednak na przeskoku przez dolinę i punkt zrobiliśmy jednocześnie, do Craiga i Danka mieliśmy nieodrabialną na tym etapie wyścigu stratę kilku minut. Na dolocie do mety Mali wyprzedził mnie o kilka sekund.

Walter lądował przymusowo na zboczu Monte Serva, jeden z pilotów ratował się na zapasie. Do mety doleciało 41 pilotów ale dwóch po czasie.

Wyniki pierwszej konkurencji
Trasa mojego lotu

Dzień treningowy

Rano przywitała nas piękna pogoda z bezchmurnym niebem. Termika zaczęła działać wcześnie pierwsze glajty latały na górą już o 10:00, o 12:00 były już ładne cumulusy. Po starcie było dosyć rześko w powietrzu. Potem cumulusy trochę bardziej się wybudowały i zaczął z nich padać śnieg ale nie nachalnie. Na jeziorze Lago di Croce pełno kite-ów. Rozgrzewkowo poleciałem sobie po okolicy trójkącik.