22 lipca 2009

Red Bull XAlps

Najbardziej popularna wśród kibiców impreza paralotniowa na świecie właśnie się "dzieje". Na razie bez niespodzianek - w czubie 3 Szwajcarów, Francuz i Amerykański Czech. Polski reprezentant Filip Jagła na razie nie miał szczęścia ale jeszcze 666 km szansy przed nim.

17 lipca 2009

PWC Buzet, Task 6

Dziś uleciałem całe 10 km. Własnie jestem w biurze i obserwuję jak pierwsi wracają z pierwszego punktu zwrotnego, który był 30 km pod wiatr reszta powinna się im raczej udać także chyba dziś te zawody sie zakończą (po 6-ciu taskach za 1000 pkt.). Blisko mnie padła Klaudia i Sławek, nie wiem jak Łosoś i Michał.

Wystartowałem późno ale dogoniłem pierwszą grupę, lataliśmy wszyscy nisko dużym tłoku nad taką niewielka górka przed głównym pasmem. Jakiś Advance (Tomek Brauner?) wykręcał się z parteru po nawietrznej skoczyliśmy do niego w kilkanaście glajtów ale nas 'zjadło'.

16 lipca 2009

PWC Buzet, Task 4 i 5

Wczoraj 'dupa' i dziś też 'dupa' ...

Wczoraj była konkurencja po grani z lataniem nisko - dupą po krzakach -dziś wiekszość nad średnio-płaskim w bardzo słabych warunkach. Wczoraj Łosoś był w czubie dziś jeszcze nie wiem jak polecieli Łosoś i Spike. Klaudia lądowała niedaleko ode mnie.

Wczoraj ze Spike-m pojechaliśmy nad morze wykąpać się ale pół godziny w morzu nie wpłyneło jakoś na poprawę mojej formy do latania w słabych warunkach.

14 lipca 2009

PWC Buzet, Task 3

Dziś tak powoli leciałem, że aż nie chce mi się o tym pisać. Uwiosłowałem 45 km z 60 km trasy, to jak na razie 51 miejsce. Lądowałem koło Hum (to podobno najmniejsze miasto na świecie) razem z ex-iksalpista Yourdalerem Etike.
Wróciłiśmy z niewielkimi przygodami ciężarówką wojenną organizatora. Zrobiło się gorąco i stabilnie nie lubie takiej pogody ...
Sławek Matras poleciał dosyć dobrze i Łosoś też.

13 lipca 2009

PWC Buzet, Task 2

'Krótka piłka' dla mnie dzisiaj ... przelecialem 16 km trasa miala 60, nie zrobiłen nawet pierwszego punktu zwrotnego. No ale jak jutro polecę OK to dzisiejszy task mi sie odliczy ... Dzisiaj mogłem 'życzyć sobie' wejscia na start w dowolnej chwili jako, że po pierwszym tasku byłem w czołowej 15 - wiec prawie, że za późno statrowałem i jeszcze źle się pozapinałem (w nieprawdopodbny w tej uprzęży sposób) i musiałem się poprawić na samym starcie jak właśnie dobrze wiało do startu, startowisko jest takie strome, że bez wiatru ... to nie za bardzo ...
Na cylinder startowy w każdym razie zdążyłem i miałem dobrą wysokość, potem pocwaniakowałem troche i poleciałem po lewej od grupy oni coś złapali ale słabego ja i kilka innych glajtów polecieliśmy do przodu tutaj coś było ale bardzo trubulentne z silnym lokalnym wiatrem i nisko ... oni poleciali a ja zostałem. Lądowałem w okolicy 1 punktu razem z Chorwatem na Axisie.
Przetestowałem SMS-owy system komputerowo-zwózkowy i jestem już w biurze.

12 lipca 2009

PWC Buzet, Task 1

Na 'dzień dobry' zapomniałem zabrać telefonu (dodatkowy doping żeby dolecieć do mety). Startowisko jest ładne i duże, na zawietrznej jest camping - można mieszkać na starcie, jest miejsce żeby bezpiecznie wylądować, cywilizacja daleko. Miejsce na urlop pod namiotem z glajtem - idealne.
Graliśmy task ok. 65 km po okolicy, było ograniczenie wysokości do 2300 ale podstawy były niżej. Pierwsze dwa punkty na wschód od startu potem długi odcinek pod wiatr po grani, potem znowu, pod czołowo boczny wiatr, na południe i powrót do Buzet-u.
Wystartowałem OK po drugim punkcie duża grupa mi uciekła ale ponieważ widziałem, że spadli nisko to wykręciłem sie pod chmury - ładny szlak był ułożony ale troche z prawej od trasy. Zanim się dokęciłem do niego to wiatr mnie sporo cofnął, dużo glajtów padło, leciałem z widocznością kilku innych glajtów ale nie w bezpośredniej bliskości. Ładne widoki, widać morze.

Po 3 punkcie spadłem nisko byłem już na wysokości szczytu niewielkiego wzgórza z płaską, rolniczą zawietrzną, razem z Niemką na Swingu. Tutaj złapałem z początku poszarpany komin, Niemka poleciała dalej i 'spadła' do doliny. Ja wykręciłem się wysoko ale znowu mnie fest cofnęło. Jak mialem 10 km do punktu zabaczylem wracającego Yassena potem z niewielkimi przygodami (krawacik mi się zawiązał) złapałem mocny komin na zawietrznej dużego zbocza, tutaj doleciał do mnie któryś Valicz (wracający już - mi pozostało 7 km do punktu) i jakiś niebieski Gin. Przed punktem jeszcze jeden kiepski komin zaliczyłem (i jeszcze jeden krawacik). Na punkt (miasteczko na wzgórzu - podobnie jak Buzet) leciałem z dwoma innymi glajtami.

Po punkcie wróciłem na 'moją' zawietrzną a oni wrócili do bliższego zbocza. Biało granatowy Niviuk doleciał do mnie. Dokręciłem dolot na 8 (doskonałość do mety) i poleciałem. Niviuka bez problemu zostawiłem po drodze, cisnąc maksymalnie 1/2 speeda (z wiatrem lecieliśmy). Przed metą był jeszcze punkt bezpieczeństwa na zboczu, koniec pomiaru czasu był na 1000 m przed meta. Doleciałem z dużym zapasem. Porobiłem trochę zdjęć miasteczka.
Ten glajt ma jedna zupełnie inna charakterystykę osiągów, jest wyraźnie szybszy na trymowej od wiekszości i bardzo dobrze lata na przeskokach (przynajmniej za mną jako balastem - chyba ma za mały rozmiar) ale wyraźnie gorszy jest w kominach i trzeba uważać bo łatwo przesadzić ze sterówką, bliskość przeciagniecia wyraźnie sygnalizuje ale dosyć łatwo to zrobić (ja jestem jeszcze przyzwyczajony do glajta, w którym, siła potrzebna do przeciagnięcia w krążeniu, praktycznie je wykluczała).
Doleciałem jako 10, Łosoś był 5, Spike padł ok. 25 km, Klaudia nie wystartowała bo poźniej zmienił się wiatr na startowisku.

11 lipca 2009

Puchar Świata, Buzet, Chorwacja - początek.

Jakoś się 'dokulałem' przez noc tutaj samotnie automobilem. Ciepło i ogólnie ładnie ale wieje podobno w plecy na startowisku także z treningu nici ... Buzet to 'miasto trufli', na mapach dla turystów, oprócz zabytków, tras rowerowych i startowisk dla paraloniarzy są zaznaczone tereny 'truflonośne'. Sam Buzet to stare miasteczko na wzgórzu. Cześć współczesna, w tym najlepszy hotel w mieście, gdzie jest biuro zawodów na dole. O 19:00 oficjalne otwarcie i jakieś lokalne specjały mają serwować ...

5 lipca 2009

The Independence Day.

W Amerykańskie święto narodowe pojechaliśmy z Francuzem na Czantorię, podstawy chmur w/g prognoz miały być dosyć niskie i góra niższa niż Skrzyczne miała dawać szansę na wiekszy prześwit ... pomiedzy niebem a ziemią. Pomysł zasadniczo się sprawdził, choć Czantoria to nie jest wymarzone miejsce startu do termicznego latania. Ale za to zupełnie inny klimat na startowisku! Paralotniarz jest tutaj jeszcze niespowszedniałym (jak na Skrzycznem) zjawiskiem, ta atmosfera oczekiwania, te pytania (kiedy pan poleci, czy można lecieć z panem - bo w zeszłym roku to taki pan zabierał), aż łza się w oku kręci ... Chwilę czekałem, aż dojedzie Francuz z rodziną jak było nas już dwóch to nagle pojawił się jeszcze jeden bardziej miejscowy pilot, krótko opowiedział nam o specyficznych lokalnych warunkach i zasadzkach (dzięki!) no i polecieliśmy ...
Po starcie w zasadzie bez problemu znalazłem jakieś noszenie ale utrzymywałem się tylko trochę powyżej wysokości startu i nie bardzo chciało 'puścić' wyżej. Po zwiedzeniu okolicznych podejżanych o kominogenność miejsc poleciałem lekko do przodu. Gdy ja walczyłem na przedpolu, Francuz startujący chwilę po mnie wykręcił się jakoś łatwiej. W końcu znalazłem jakiś przyzwoity komin. Północny wiatr nie był silny ale wyraźnie zaznaczał swoją obecność po chwili w dosyć słabych noszeniach minąłem Wisłę, potem pałacyk prezydencki na Kubalonce lecąc wzdłuż granicy Polsko-Czeskiej. Po prawej stronie, na mojej wysokości, zobaczyłem stado dużych białych ptaków na przeskoku lecących na północ, po chwili ptaki zmieniły się w szybowce lecące ścisłym peletonem i to nie byle jakie szybowce, bo same "długale". Od razu widać, że zawodnicy - pewnie z Mistrzostw Europy, które własnie sie na Słowacji odbywają.
Po przekroczeniu granicy ze Słowacją spadłem nisko i przez chwilę walczyłem w parterze nad niby ewidentnym miejscem - nawietrznym zboczem zamykającym niewielką dolinkę ustawioną wzdłuż wiatru. Na grani, na porębie, ktoś palił duże ognisko także miałem jeszcze dodatkowy - dymny - wskaźnik noszeń ale naprawdę było trudno się z tamtąd wydostać. Mój całkiem nowy Sol Tracer (na którym leciałem w sumie dopiero drugi raz) radzi sobie jednak w słabych warunkach nie gorzej od poprzednika a jednocześnie jest zdecydowanie przyjemniejszy we współpracy, razem jakoś "dalismy radę" ale straciłem tam ponad 10 minut.
Zrobiłem podstawę i minąłem właśnie schronisko na Wielkiej Raczy, kiedy zobaczyłem po lewej stronie wykręcającego się z dołu glajta, ucieszyłem się, że polecimy dalej razem. Dolatując do komina w którym się wykręcał widziałem że to Dudek (ach to charakterystycznie brzydkie, malowanie :-)), a jak Dudek i to taki wydłużony, i tutaj: to nie może być nikt inny, jak Łukasz Chyla. Zanim jednak doleciałem do niego był już wysoko a ja musiałem utraconą wysokość dopiero odbudować ... Po wykręceniu się poleciałem bardziej na wschód niż poprzednik, jeszcze przez chwilę go widziałem ale potem rozpłynał się na tle szarych tutaj i groźnie wyglądających chmur.
Nad głową, na przeskoku, przeleciał mi - w troche tylko rozluźnionym szyku - peleton być może tych samych, wcześniej widzianych szybowców wracających na południe. Przede mną była Mała Fatra - tam pod wielką ciemna chmurę 'pocięli' szybownicy i Łukasz, ja wybrałem drogę przez taki przesmyk miedzy wysokimi górami na północny wschód od Małej Fatry. Potem przeleciałem przez następną 'dziurę w górach' i przed Ruzomberokiem znowy byłem nisko. Przez chwilę oglądałem zamek gdzie flaga powiewała co chwila w inna stronę ale nic konkretnego nie znałazłem. W kierunku 'z wiatrem' była na środku doliny niewielka górka a za nia fabryka z wysokim kominem. Nad fabrykę doleciałem niewiele wyżej niż szczyt komina ale za nia było przyzwoite noszenie. Po chwili podemnie przyleciał szybowiec. Ja dokręciłem prawie sufit a on odrobil kilkaset metrów i poleciał dalej, ja za nim. Zniknął mi z oczu za zakrętem doliny ale niedługo później zobaczyłem wykręcające się w ciasnym krązeniu nad granią dwa szybowce. Byłem pod wrażeniem że tak szybko wykręcił się z parteru. Doleciałem do zamarkowanego komina, zrobilem podstawę i polecialem dalej kiedy zobaczylem niziutko na dole żebrzącego znajomego - bo to jednak chyba był znajomy znad fabryki a tamte dwa wysoko to z innej bajki. Po chwili on siedział na ziemi (w Liptowskiej Luźnej) ja przeleciałem na drugą strone Niskich Tatr.
Tutaj przestało być przyjemnie, na wschodzie, nisko w dolinach było widać wartwę chmur ewidentnie świadczącą o dopiero co zakonczonym opadzie a w moich okolicach chmury wygladały nieciekawie. W jednym nadzwyczaj szerokim kominie nawet padał deszcz. Godzina już robiła sie późna a nagle zrobiło się bardzo turbulentnie, chociaż nosiło postanowiłem oddalić się od niemiłej chmury. Lecąc na poludniowy wschód stwierdziłem, że spadła mi predkość i lecę pod czołowo boczny wiatr. Ponieważ nie wygladało, że tam z przodu da się coś jeszcze znaleźć a okolica była tam odludna i zalesiona to skręciłem w prawo w kierunku większego miasta. Lądowałem na świeżo skoszonej łące koło miejscowości Detva.
Powrót to materiał na osobne opowiadanie wracałem: słowackim 'stopem', pociągiem, taksówka, polskim 'stopem' z rodzina wracająca z wczasów w Chorwacji do Krakowa, pieszo, drugą taksówka a w końcu w Rużomberoku na dworcu znalazł mnie Francuz. Przyjechał po mnie razem z żona i dwojgiem dzieci - za co im wszystkim jestem ogromnie wdzięczny.



Trasa lotu na xcc.paragliding.pl - xcc już nie działa, ale xcontest tak: https://www.xcontest.org/2009/world/en/flights/detail:zxc/4.07.2009/10:26


A tutaj na guglemapie (skąd pochodzi zdjęcie zamku - tego z flagą)