6 lipca 2008

Task 2: docel 57,1 km

Wczoraj przesiedzieliśmy całe przed- i część po-południa na starcie, i ostatecznie nie było konkurencji, było wysokie zachmurzenie, słaba termika i nasilający się wiatr.

Dziś dzień zaczął się ładnie, powietrze było 'byste' i nie było na niebie żadnego cirusa czy innego badziewia ale na starcie od rana dosyć mocno wiało, za to wiatr miał słabnąć w ciagu dnia. Ja po pierwszej konkurencji byłem w zasadzie ostatni do startu. Czekaliśmy długo: start z ziemi był otwarty o 14:30 a o 15:00 była pierwsza bramka startowa w powietrzu, następne co 15 minut.

Start był dużo lepiej zorganizowany niż w pierwszym tasku choć nie idealnie. Wogóle cała organizacja po interwencji przedstawicieli FAI wyraźnie się poprawiła. Transport na start zadziałał dużo lepiej - jest 6 nowych van-ów zamiast jednego autobusu i transport na start odbywa się za jednym razem a nie na raty jak poprzednio.

Zadaniem na dziś był docel prędkościowy 57,1 km z wiatrem z kilkoma możliwymi czasami startu (co 15 minut). Z nas tylko dziewczyny miały możliwość wczesnego startu co pięknie wykorzystała Kasia. Czekając na start widziałem Anję Kroll, która wjechała powtórnie na startowisko - nie zabrała się za pierwszym razem. Ja po starcie nie miałem problemów z wykręceniem się ale nie zdążyłem dokręcić się do podstawy chmury kiedy noszenie się skończyło a chmura zaczęła rozpadać.

Do cylindra statowego miałem 500 m z wiatrem, ok. 2000 m.n.pm. na 'budziku' i nie miałem możliwości się wykręcić się wyżej. Całe 'stado' - miedzy innymi, dobrze widoczny, dzięki reklamie Losoś - było 300-400 m powyżej. Przytrzymałem się kilka minut, których brakowało do otwarcia następnej bramki startowej w zerku i poleciałem z tą dużą grupą. Oni poszli po prostej wzdłuż doliny a ja z młodym Szwajcarem - Michaelem Siegel-em na Omedze, jakim SOL-em i Niviukiem polecieliśmy w góry. Do grani doszliśmy nisko i z początku nie było tam za mocno ale cała duża grupa spadła nisko.

Na koncu pasma uformowala się czołowa grupa i szeroko rozstawieni ruszylismy w okolice miasta Pirot. Tam za pasmem gór znaleźliśmy ostatni komin przed dolotem do mety. Dolot był z wiatrem ale mocno dusiło nad środkiem doliny. Ogólnie dolot jak zwykle przekeciłem, mogłem z ostatniego komina wyjść jakies 1,5 - 2 min wcześniej i jeszcze dolecieć z zapasem. Valicza malowniczo poskładało na speedzie centralnie przede mną i chwilę spadał w dziwnej konfiguracji. Ja zrobiłem metę w 1 h 21 minut i jakieś sekundy Paweł lecial ok. 3 minuty dłużej. Dolecieli też Łosoś i Mali a na mecie czekała już na nas Kasia, Ewa i Robert, którzy odeszli we wcześniejszej grupie. Jedynie Klaudia gdzieś się zapodziała po drodze, miała jakieś problemy z elektroniką. Ogólnie dzień udany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz