24 listopada 2009

180 i gleba w środku dnia ...

W końcu polataliśmy! Choć nie bez przygód. Na początek wystartowałem za nisko i wpieprzyłem się w ogrodzenie z drutu kolczastego, podarłem speedgacie i porysowałem sobie nogi. Peson miał wodę utlenioną w żelu i duży plaster dzieki czemu mogłem się opatrzyć prowizorycznie ale skutecznie. Polecieliśmy pół godziny później ale osobno bo jak się wykręciłem to już nie miałem powrotu do górki a Peson był jeszcze nisko. Leciało się dosyć trudno bo było mało chmur. Potem spadłem nisko przed małymi górkami ale udało mi się zabrać z nawietrznej razem z ptakami Urubu, ma wrażenie, że one latają patrzac się na glajciarzy - ewidentnie, czasami poprawiaja centrowanie patrzac na mnie. Przetrwałem jakoś kryzys godziny 12:00. Peson który lecial 10 km za mną zameldował, że mnie widzi a chwilę potem lądował. Potem były do przekroczenia góry, odbiłem trochę w prawo tak aby nie lecieć centralnie przez wysokie góry, leciałem po brzegu, za górami znowu spadłem nisko. Potem chciałem wrócić na trasę lotu i skoczyłem w poprzek szlaku, o ile można mówić o szlakach tutaj - w rezultacie padłem ok. 14:00 na 180 km.

Miałem chwilę na nakręcenie porażkowego filmiku (wcześniej w powietrzu nie bardzo mogłem sobie pozwolić na puszczanie sterówek i operowanie aparatem) i nadbiegli ludzie. Jakiś starszy pan z nożem przy pasie, prowadził mnie pod rękę, chyba nie wyglądałem najlepiej. Spakowałem się w cieniu domku tego gadatliwego nożownika, z trudem odmawiałem poczęstunku. Potem za migi dogadałem się, że chce pojechać do Nova Russas (ok. 20 km - 50 reali). Jechaliśmy starym Chevroletem wielkości dwóch europejskich pickupów. Na miejscu była czynna apteka gdzie zaopatrzyłem się w potrzebna do zrobienia uczciwego opatrunku utensylia. Czekałem ze 2 godziny na samochód bo od pozycji Pesona do Nova Russas była droga szutrowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz