7 czerwca 2012

Lot po miód.

Żona wypędziła mnie rano z łóżka i kazała iść latać. Szybko zmontowałem ekipę wyjazdową i zachęciłem Waltera do zorganizowania kameralnego świątecznego latania, takiego dla przyjemności. W perfekcyjnej liczbie 3 pilotów pojechaliśmy nową autostradą A1 na moje ulubione lotnisko w Rudnikach. Walter ostrzegał, że zachmurzenie się zwiększa i że nie ma rewelacji ale nadzieja w ekipie nie upadła. 

Pierwszy poleciał Walter ale się nie zabrał i wylądował trochę od startu. Potem startował Łajti ale urwała mu się lina. Potem lina mi się urwała. Jak opanowaliśmy sytuację wyciągarkową, przyszła wielka rozlazła chmura, a w zasadzie całe ich stado i zrobił się cień na całym lotniskiem. Następny hol poszedł już świetnie, (Misław wcześniej przestawił maszynę na maksymalną długość sznurka) znalazłem się wysoko, tyle, że wielka szarość nade mną nie rokowała dobrze. Dosyć wysoka prędkość wznoszenia na holu sugerowała co prawda rozległe lekkie noszenie ale brak jakiejkolwiek turbulencji oznaczał, że prędkość tego noszenia może być poniżej prędkości opadania glajta.

Na północ od lotniska piękne chmury ... tyle że za daleko.
Zacienione lotnisko z malutkimi plamkami słońca.
Zdecydowałem się na przeskok w poprzek wiatru pod sąsiedniego niewielkiego Cu, pod którym był duży obszar oświetlonego słońcem terenu. Przy takiej pogodzie, kiedy jest duża chwiejność w atmosferze i mało słońca na ziemi, wyspy słońca są prawie pewnym miejsce powstawania nowych noszeń i tylko trzeba przylecieć tam odpowiednio wysoko. Odlecenie od lotniska groziło co prawda lądowaniem daleko od startu, w przypadku jakbym się nie zabrał. Po drodze, na zbożu poniżej, zobaczyłem układające się szkwały i śledząc je znalazłem pierwsze noszenie ok. 1 m/s. Po chwili dołączył do mnie Łajti ale trochę nisko, ja poprawiłem rejon krążenia pod chmurę gdzie znalazłem 2 m/s a potem poleciałem po szlaku i straciłem go z oczu. Potem musiałem się skupić bo znów byłem dosyć nisko i w rejonie rozległych lasów.

Latałem już tutaj wcześniej ... także czułem się jak w domu. Pogoda też taka jak lubię - naniesiona termika z niezbyt silnym wiatrem, chmury co prawda trochę nisko i trochę ich za dużo ale znalezienie noszeń nie sprawiało większych problemów.

Dolatując do Gór Świętokrzyskich zacząłem bardziej podziwiać widoki. Szczególnie malownicze było jedno odbicie się od ziemi na zawietrznej niewielkiej góry ;-). Wiatr osłabł i zaczął zmieniać kierunek, chmur też ubyło, zacząłem myśleć o wyniku ... takim w zakresie 200 i zacząłem się za bardzo spieszyć. Nie dokręciłem 2 kominów no ... i padłem w rezultacie.

Górskie Jezioro?
Przed lądowaniem przy pojedynczej zagrodzie, zobaczyłem machających mi ludzi. Mogłem jeszcze polecieć kilkaset metrów dalej ale lądowanie tam gdzie nas zapraszają zawsze jest przyjemniejsze. Wybrałem nieużytek (który okazał się polem niezbyt udanych ziemniaków) koło uli. Gospodarz powitał mnie wylewnie. Długo odpowiadałem na całą masę pytań. Dostałem słuszny kubek herbaty, pomoc przy składaniu glajta, transport na przystanek autobusowy i półtoralitrowy słoik miodu lipowo-spadziowego.

Trasa lotu.

1 komentarz:

  1. hehehehe.....
    Żona wypędziła mnie rano z łóżka.... i... powiedziała....
    teeeeee lepiej idź sobie polatać......;)))

    OdpowiedzUsuń