27 kwietnia 2010

Beskidzka Sobota

Pogoda na sobotę zapowiadała się świetnie. Umówiłem się na wyjazd do Szczyrku z Grześkiem (z konkurencyjnego ale zaprzyjaźnionego teamu Sky-Country), pojechał z nami też Remigiusz. Kolejka na Skrzyczne nie jeździ ale jeżdzą koledzy glajciarze swoimi pojazdami 4x4. W Szczyrku przy transporcie spotkalismy Roberta. Ja zasadniczo to bym poszedł pieszo ... tak dla zdrowia. Na startowisku czekał już Łukasz (który właśnie kondycyjno-zdrowotnie podszedł do tematu). Skrzyczne jest fajnym miejscem kiedy nie ma tłumów turystów i glajciarzy, zdecydowanie polecam.

Na FIS-ie leżało jeszcze trochę śniegu. Wiatr nie wiał z żadnego konkretnego kierunku i choć na niebie były już Cu to nikt nie spieszył się ze startem. Kiedy wystartował Łukasz i wykręcił się, ruszyli też inni. Robert i Grzesiek startowali przede mną. Robert wykręcił się szybko i odszedł na trasę, Grzesiek został niewiele ponad szczytem kiedy ja startowałem. Początek był trudny i spadłem nisko nad Jaworzyną ale udało mi się złapać jakieś konkretne noszenie. Powyżej mnie doleciał do komina Grzesiek, szybciej zrobił podstawę i odszedł wzdłuż grani w kierunku Baraniej Góry. Dogoniłem go dopiero na trawersie Baraniej. Podstawy sięgały 2500 m ale noszenia były daleko od siebie, kominy miały bardzo ciasne centra i było dosyć turbulentnie. Lecielismy razem z Grześkiem w niewielkiej odległości, na południowych stokach Baraniej Góry przez chwile polatal z nami szybowiec.

Po doleceniu nad Wielkią Raczę skręciłem na wschód licząc, że przy tak słabym wietrze uda się nam wrócić na Skrzyczne. Niestety brak było chmur w kierunku Babiej Góry (widziałem dwa glajty w tamtym kierunku ale niżej od nas i nie wyglądało, że jest tam łatwo) za to ładnie wygladała Słowacja dlatego skręciłem na południe. Nad Słowacją znowu widzieliśmy szybowce ale w wiekszej odłegłości. Lecielismy dosyć wolno i nad Ruzomberokiem wyglądało, że raczej nie damy rady przelecieć nad Niskim Tatrami ani przeskoczyć nad Wielką Fatrę gdzie jeszcze były chmury, dlatego polecialem wzdłuż doliny prowadzącej do Liptowskiej Osady, po drodze dosyć mocno dusiło wiec prawdopodobnie dało się gdzie znaleźć jeszcze noszenie ...

Grzesiek lądował koło mnie kilka minut później. Robert przyslał sesemesa, że wylądowal koło Kubina i jest w knajpie w Rużomberoku. Remigiusz obiecał po nas pojechać, pomimo braku dowodu rejestracyjnego do samochodu (Grzesiek miał go przy sobie ;-)). Do Rużomberoka dowiózł nas słowacki narciarz ski-turowy. Zrobiło się już ciemno i zamknięto już hipermarket pod którym 'biwakowaliśmy' kiedy nagle i znienacka zajechał Ford Focus z uśmiechniętymi gębami Bubusia, Sapera i Gaździny. Paweł zaleciał z Żaru pod Bańską Bystrzycę czyli ze 40 km dalej. Już planowaliśmy małą imprezkę ale dojechał Remigiusz mercedesem i włączył nam się tryb szybkiego powrotu do żon i dzieci. Ja byłem w domu o już o pierwszej ... trzydzieści.

Mój track.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz